piątek, 1 stycznia 2016

Epilogue - Double Vision


Po półtorej roku "ticzerzenia się" nadszedł koniec. Jaki? Przekonajmy się razem...


Wpis z pamiętnika Laury
Maj, 2012
Dotychczas życie mi dawało - piękne życie: sławę, karierę, fanów Gdy nie dostawało nic w zamian, zaczęło zabierać. Najpierw pojawił się Ross, który zabrał mi wolność. Myślę o tych feralnych korepetycjach, które sprowadziły mnie na drogę, którą i tak pewnie bym obrała. Gregg nie był dla mnie, Adrian nie był dla mnie, Nigel też zupełnie mnie nie rozumiał. Myślałam, że to zrządzenie losu, że tak nagle z pojawieniem się Rossa zaczęłam żyć i n a c z e j. Wszystko się posypało, moi przyjaciele i bliscy zaczęli u m i e r a ć przez psychola, który wysyłał mi chore wiadomości. Mój świat popadł przez niego w r u i n ę. Wszystko umierało, ale kompletną pustkę wzbudził w sobie widok Annie, która niczemu nie była winna, a mimo to świadczyła dowód na to, że M przed n i c z y m się nie cofnie. Amanda, Axel, Adrian i Gregg. To było zbyt wiele. Młodzi, pełni werwy - mogli jeszcze wiele zobaczyć. Jednak on im na nie nie pozwolił. Pozbawił ich czegoś, o czym nie miał najmniejszej możliwości d e c y d o w a n i a. To było ich życie, ich decyzje i błędy. Nawet oni nie mieli wpływu na wszystko w swoim życiu. Mogli unikać tego złego, ale nie zawsze mogli przed tym uciec. Ale mimo złych stron medalu, istniały też te dobre. Jedną z nich była możliwość odbudowania tego, co zostało zniszczone. Teraz już nie mogę przywrócić do życia żadnego z nich. W zasadzie nigdy tego nie mogłam. Miałam do tego tylko wyobraźnię; wewnątrz niej oni i wspomnienia z nimi związane są wciąż bardzo żywe. I mam tylko nadzieję... że nie umrą, a jedynie zblakną kiedyś, gdy już nie będę pamiętać jakie imiona noszą moje dzieci i jak ja sama się nazywam. Nie chcę o nich zapomnieć. Nigdy...
- Rosie, kochanie, nie wolno - tłumaczę siedmiomiesięcznej córeczce, choć wiem, że bez skutku. I tak mnie nie zrozumie. - To jest ble. Brudne. Nie można. 
Wzdycham, gdy mała zamiast brudnej łyżeczki bierze do rączki moje włosy i ciągnie mnie za nie. 
Gdzie jesteś, Ross?” - myślę. Gdzie jesteś, ty hipokryto, kiedy cię potrzebuję?”
Słyszę tylko dalekie odgłosy piorącej pralki i słodkie gaworzenie Rosie. Wpatruję się w okno. Szkoda, że w Los Angeles nie pada, bo chciałabym, żeby pogoda odzwierciedlała moje samopoczucie. Kłótnia z Rossem to ostatnie, czego kiedykolwiek chciałam. Raz było lepiej, raz gorzej, ale zawsze dawaliśmy sobie z tym radę - razem... Teraz jednak było coraz gorzej. Dziwnie się zachowywał, odbierał dziwne telefony. Gdy M po raz kolejny się ujawnił, zabił Rikera i przyznał się do tego, Ross stracił całą swą wesołość. Ponury, dziwny mężczyzna, którym był teraz.  To nie miała sensu… takie życie.
Westchnęłam. Rosie znów chciała wziąć w swoje malutkie, pulchne paluszki brudną łyżeczkę. Zabrała Leżała na brzuszku i rozpaczliwie machała rączkami, gdy pożądany przedmiot znalazł się poza jej zasięgiem.
Zaczyna marudzić na głos i rozpłakuje się. W tej samej chwili słyszę otwieranie drzwi.
Patrzę na Rosie, która leży już spokojnie i wychodzę do przedpokoju. Ross stoi oparty o ścianę. Głowę ma pochyloną, a spod zarzuconego na głowę kaptura wystawały jasne blond włosy. Ręce trzyma w kieszeniach.
- Gdzie byłeś? - wrzeszczę. - Gdzie byłeś pieprzone dwa dni?!
Nawet się nie odezwał. 
Podnosi głowę i widzę, że jego policzek jest cały zakrwawiony.
- Ciało... On ma... Ciało... Jego... On! - Wygląda jakby zwariował. Łapie mnie za ramiona i patrzy się na mnie z dziwnie otwartymi oczami. - On ma jego ciało! - Śmieje się głośno i głupkowato. Wygląda jakby się czymś naćpał. - I chce go zjeść; ludożerca jeden! Groził, że zabije całą moją rodzinę, jeśli ja ciebie nie zabiję...
Popycha mnie na ścianę i wyciąga nóż.
- Ale ja na to nie pozwolę! - wrzeszczy.
Zimne ostrze dotyka mojej szyi, a ja krzyczę, gdy wbija mi go w tętnicę.
- Żegnaj, kochanie!

- Nie, nie, nie! Nie...!
Zrywam się z łóżka jak oparzona, widząc obok siebie Rossa, który otwiera oczy. W ciemności wyglądają na jeszcze ciemniejsze niż w rzeczywistości. Mrok sprawia, że jest upiorny, a ja się go boję. Tak wygląda moja reakcja po każdym śnie. Chwilę zajmuje mi to, by przypomnieć sobie, gdzie jestem i na czyj widok wzdrygam się z obrzydzeniem i chcę uciekać.
Ross zapala światło i już po chwili jestem w jego opiekuńczych ramionach.
- Już dobrze, to tylko zły sen...
Ross tuli mnie do siebie, gdy głośno płaczę przez następną godzinę.
Ten realistyczny sen sprawia, że od tygodni nie mogę spać. Od chwili, gdy M ukradł z kostnicy ciało Rikera mam różne dziwne wizje i krwawe sny. Opcje są różne, ale to zawsze jest Ross. To zawsze on wypełnia moją wizję, w której w zamian za ciało Rikera i możliwość pochówku, ja jestem ofiarą i dopełnieniem zemsty M.
On wie o tym, co mi się śni. Ja wiem, że prawdziwy Ross nigdy by mi tego nie zrobił, mimo to mam wątpliwości. Boję się jutra, boję się tego, co mnie czeka.


Idę. Ulice są pełne ludzi. Wszyscy idą przed siebie, z odniesionymi wysoko głowami. Ubrani są tak samo: w szare koszule, szare spodnie i białe buty. Mężczyźni mają krótko obcięte włosy, a kobiety włosy związane w ciasne koki. Idą, otaczają mnie, nie zatrzymują się. A ja stoję, i czuję się jak duch, bo każdy, kto mnie mija, nie zatrzymuje się, gdy uderzy mnie ramieniem lub potrąci. Jestem ja niewidzialna. Czuję się jakby mnie tu nie było.
I w końcu jest - on. Ten, którego wszyscy omijają z daleka. Największa pomyłka i najgorsza zmora, koszmar normalnych ludzi. Bierze mnie pod ramię i ciągnie za róg. Uderza mnie w twarz, ciągnie za włosy. Upadam. Kopie mnie ciężkim, metalowym czubkiem buta w twarz. Krew leje się z mojego nosa. Oddycham ciężko, krztusząc się po kolejnym uderzeniach w twarz i brzuch.
Kładę się na ziemi, a ciepła ciecz płynie z mojego nosa.
M zdejmuje kaptur, ale ja nie widzę jego twarzy. Jest mi niedobrze.
- Miłych snów, Lauro.


Gdy się budzę, cały świat wiruje. Czuję się jak wtedy, gdy zbyt wiele wypije; mam wtedy halucynacje, jest mi niedobrze, obraz jest niewyraźny. Tak jest też właśnie w tej chwili.
- Laura! Laura! - słyszę jak przez lustrzane odbicie głos Rossa. - Laura, proszę! Obudź się!
- Ross... - udaje mi się wyszeptać.
I wtedy słyszę żałosny jęk, płacz i przełykane łzy.
- Przestań! Proszę! Błagam! - Dociera do mnie, że to Carly. To ona krzyczy.
Otwieram oczy i czuję powiew na policzku, krew w ustach.
- Witamy wśród żywych, panno... pani Lynch.
Krzyczę z szoku, gdy widzę jasne blond włosy i stalowe tęczówki mojego prześladowcy.
Boże, w pierwszej chwili, gdy na niego patrzę, jestem przerażona. On wygląda jak...
Draco Malfoy.
Boże, Laura, obudź się. To nie film na podstawie książki J. K. Rowling, nie fikcja.
Obudź się, już.
- Jak miło, że do nas dołączyłaś - mówi M aka Dracon Malfoy. Jego głos nie brzmi jednak jak głos Malfoya. On nawet nie brzmi jak syk węża. Jest jak zgrzyt. A każda kolejna głoska wypływająca z jego ust jest jak decybele walące w mojej głowie.
- Przestań - szepczę. - Przestań, proszę
Patrzę na przestrzeń przed sobą. Widzę Rossa przywiązanego do krzesła; cały jest we krwi. Carly siedzi na ziemi, nie jest pobita, ani umazana krwią. Przywiązana była do... trupa Denici.
Słyszę syk i patrzę rzed siebie, gdzie Rydel i pseudo Dracon krążyli jak w błędnym kole. Oboje uważnie obserwowali ruchy przeciwnika.
Ross dalej był nieprzytomny. Carly patrzyła to na nas, to na trupa, który obok niej leżał. Rozlazłe ciało Dennici cuchnęło przeobrzydliwie. W dodatku nie tylko cuchnął, ale i tak wyglądał. Dennica miała pociętą twarz, a jej ciało przybrało nieprzyjemny wygląd. Na wszystkich otwartych ranach pyszniła się dziwna maź, która sprawiała wrażenie zaprawy murarskiej. Cała treść żołądka podeszła mi do gardła, a oczy łzawiły.
Prawdziwa trupiarnia.
- No, Mitch, załatwmy to, już - syknęła nieustraszenie blondynka.
- Jak za dawnych czasów, Rydel Mary Lynch - wypowiedział to niemal z kpiną. - Prawda?
- Próbujesz zmusić mnie do wypowiedzenia twojego drugiego imienia, Snoopy? - zapytała zgryźliwie, uśmiechając się szeroko.
- Dość zabawy - warknął zniecierpliwiony.
Chciałam coś powiedzieć, gdy Rydel i Mitch wciąż krążyli wokół, ale żaden dźwięk nie wychodzi z moich ust. Analizuję wszystko i zastanawiam się, dlaczego Mitch tak się bawi z Rydel. Rydel gotowa była rzucić się na Mitcha, który w jednej ręce trzymał nóż, a w drugiej, naładowany i gotowy do strzału, pistolet; mimo to były nisko opuszczone.
- Jeden ruch, dziwko - warknął - a poderżnę ci gardło. 
- To poderżnij - syknęła Rydel. - Gówno mnie obchodzi twój nóż
Mitch zacisnął zęby. Westchnął i uśmiechnął się ironicznie.
- Jak zawsze uprzejma, panno Lynch. Ciekaw zaś jestem, jak zareagujesz, gdy zobaczysz swojego brata... Rikera. Myślę, że gdyby żył, mielibyście sobie dużo do powiedzenia.
- Ty, ty... szmaciarzu, ty! Jak mogłeś!
Wrzask Rydel eksploduje w mojej głowie, a M wrzeszczy przeraźliwie, gdy po chwili milknie i zamienia się w pył i rozbłyska niczym fajerwerek.  


- I wszystko skończyło się dobrze? - zapytał Ross, gdy skończyłam opowiadać mu treść swojego snu. - A... a jak wyglądał ON?
- Ale kto? - Nie zrozumiałam.
- No... ON, że on - M.
- Aha - przytaknęła ze zrozumieniem. - On... on wyglądał - zaśmiałam się - jak ten aktor, który gra Draco Malfoya. I miał włosy bardziej tlenione niż ty. - Zacięłam się. - Nie mogę sobie tylko przypomnieć jak on się nazywa w realu... Kurde. Myślałam o tym w śnie jak zdjął kaptur, i teraz, ale przypomnieć sobie nie mogę. Zaraz sprawdzę w internecie.
Wstałam, ale nie zdążyłam zrobić kroku, bo Ross był już przy mnie. Oparł mnie o ścianę, a ja z rozchylonymi wargami i szybko bijącym sercem, czekałam.
- Zrobisz to później. Okej? Teraz mamy ważniejsze sprawy.
Jego usta spotkały z moimi w pocałunku.
Tak, pomyślałam z zadowoleniem. Mam teraz ważniejsze zajęcie.


 

Cztery lata później…


- Rosalie Ariel Lynch, natychmiast zostaw Gregga! - besztam córkę.
Gregg to nasz nowy pies, który zyskał nieprzychylną uwagę Rosie, która za każdy razem gdy go widzi, krzyczy brzydki kundel! i ciągnie za ogon. To trochę dziwne, że nazwaliśmy psa ludzkim imieniem, ale Pussy - które zaproponował Rocky, ku uciesze Rossa - wcale nie pasowało do psa i było obraźliwe. Kto chciałby nazwać psa cipka, zwłaszcza, że był samcem? Ross miał czasem - i częściej - dziwne pomysły, a nasza córka tylko na tym zyskiwała”. Nic dziwnego więc, że jej pierwszym słowem było tat”. Martwiłam się strasznie tym, że może nim być na przykład dupsko czy coś równie wulgarnego. Odetchnęłam więc z ulgą, że jej pierwsze słowo było takie, a nie inne. Mimo to często się zastanawiałam, czy w najbliższej chwili nie usłyszę z jej słodkich, pulchnych usteczek słów, które nauczyłaby się tylko od wujka Rocky’ego. Wciąż czekam z napięciem na dzień, w którym uroczyście wykopię starszego brata mojego męża z domu. Nie wiem, dlaczego, ale sprawiłoby mi to wielką przyjemność. Zawsze marzyłam o tym, by wykopać go na bruk. Czekam oczywiście na jakiś powód, choć wydaje mi się, że zebrałam ich już wystarczająco. Mimo to nie śpieszę się. Niech to będzie pamiętny dzień. Może nawet kupię fajerwerki? Muszę to najpierw zapisać, żebym nie zapomniała.
- Szwagierko, obiad na stole - rzuca obiekt moich rozmyślań z uśmiechem.
Patrzę na Rocky’ego, który przystaje z nogi na nogę, jakby miał owsiki.
- Masz jakieś zaburzenia ruchowe? - przekomarzam się z nim.
Wzrusza ramionami.
- Ja tylko wyginam śmiało ciało - naśladował dobrze znany mi głos z bajki.
Przewracam oczami i prycham pogardliwie.
- Wyglądałeś jak królik z ADHD - mówię złośliwie.
Rocky otwiera usta jak ryb wyjęta z wody.
- A ty jak kaczka z rozbieżnym zezem - odgryza mi się.
- Hipokryta.
- Snobka.
- Klaun.
- Suka.
- Prostak.
- Wieśniaczka.
- Mam ochotę na lody - mówię.
- Ja też. Na waniliowe.
Patrzymy na siebie i wybuchamy śmiechem. To takie dziecinne, ale mimo to bawi mnie.
Może ja wcale nie chcę go wyrzucać? Bawi mnie. Bawi też Rosie i ma te same geny, co mój mąż.
Chyba się dogadamy. Jeśli tylko mnie nie doprowadzi na granicę, bo będzie z nim cieniutko. Oj, bardzo cieniutko.
- Chodźmy na ten obiad - proponuję. - A potem na lody.
- Waniliowe - dodaje Rocky i oblizuje się, patrząc gdzieś w dal.
- Czy mi się wydaje, czy ty się ślinisz? - Ross opiera brodę na moim ramieniu.
Rocky puszcza mi oko i uśmiecha się.
- Na widok twojej żony? Zawsze!
- Jakiś ty miły - rzucam z przekąsem.
Rocky wzrusza wesoło ramionami.
- Do usług, o pani.
Kręcę głową z rozbawieniem i idę w stronę reszty rodziny. Stormie i Rydel nakładają jedzenie. Mark i Ryland wciąż stoją przy grillu. Ellington buja na kolanie dwuletnią Faith, a obok niej siedzi czteroletni Theodor, bujając pulchnymi nóżkami. Ross prowadzi mnie za rękę w stronę stołu, a Rocky już dopada Rosie, która chyba nauczyła się nowego słowa radykalny. Powtarza je raz po raz lakonicznie, ale widać, że jest z siebie dumna. Ja też jestem z niej dumna. Nieźle jak na pięciolatkę.
W czasie obiadu ani razu nie przestajemy się śmiać. Rozmawiamy, wspominamy, dobrze się bawimy. Zabawa trwa do późna, gdy dzieciaki już padają ze zmęczenia, a my jeszcze nie mamy dość. Wpadają też zaproszeni na później” goście: znajomi Lynchów, sąsiedzi i przyjaciele.
Rydel, Carly i Rocky tańczą makarenę niedaleko ogniska. Stormie, Ryland, jego dziewczyna - Jennifer i przyjaciel Rossa - Ethan i jego siostra - Ella rozmawiają przy stole, wybuchając ciągle śmiechem. Ross i Ratliff siedzą na dwóch kłodach. Ratliff trzyma na kolanach gitarę, a Ross pałki do perkusji Ellingtona, którymi wali gdzie popadnie. Nawet jeśli to głowa jego przyjaciela. Holly Jenkins, Michael Starwood, Elizabeth i Parker Evans - sąsiedzi Lynchów dyskutują zawzięcie o wczorajszym meczu baseballa. Jak zwykle kłócą się o to, która drużyna wygra. Grupka znajomych Rossa i Rocky’ego z czasów studiów stoi niedaleko. Pamiętam tylko Daniela i Gavina Blake’ów, no i trochę Cheryl Shallow. Resztę wesołej kompani” znam tylko z twarzy, bo nie wybiła się niczym specjalnym.
Zmierzam ku werandzie, gdzie pan Mark siedzi na starym, bujanym fotelu. Przygląda się wszystkim z czułym, ojcowskim uśmiechem. Wygląda na zadowolonego i zmęczonego jednocześnie.
- Dlaczego siedzi pan sam? pytam.
Zajmuję miejsce obok mężczyzny, który głaszcze leżące u jego stóp Gregga.
- Nie siedzę sam - odpowiada z uśmiechem. - Ty ze mną jesteś, Lauro.
- Ale wcześniej był pan sam - upieram się przy swoim.
- Nie - zaprzecza łagodnie. - Może ty tego nie czujesz, ale ja wiem, że Riker dotrzymywał mi towarzystwa. Zawsze czuję jego obecność. A on na pewno bardzo chciałby tu teraz być.
- Na pewno - przytakuję.
Uśmiecha się smutno.
- Szkoda, że ta możliwość została mu odebrana.
- Na pewno nie chciałby, żeby pan żałował jego śmierci. Taka była wola Boga. Na pewno chciał mieć przy sobie tak wspaniałego człowieka jak Riker. Nie powinien pan żyć przeszłością.
- Pewnie masz rację.
Uśmiecham się i łagodnie poklepuję jego dłoń.
Od śmierci Rikera wszyscy byli bardzo dziwni, dopiero jakiś rok temu nieco spuścili z tonu. Mimo to wciąż wisi nad nami ta seria katastrof z przeszłości, a ja wciąż czuję tę dziwną niepewność… Ale jesteśmy razem. Ja, Lynchowie i Ratliffowie.
Moi rodzice pogodzili się z tym, że najwyraźniej nie wyjdę za żadną gwiazdę rocka ani biznesmana, jak kiedyś planowałam, ale równocześnie przyjęli to z ulgą. Uwielbiają Rossa, mimo, że czasem zachowuje się jakby miał osiem lat, a nie trzydzieści jeden.
Zazwyczaj, gdy zachowuje się jak małe dziecko. Bywa to zazwyczaj w dzień jego urodzin, kiedy Rocky przynosi swój stary zestaw samochodzików i razem się nimi bawią. Jak wtedy gdy byli młodsi. Wspomnienia z dzieciństwa to coś, czego mu nie mogę odebrać, i nie chcę.
- Jak się masz, moja piękna żono? - pyta Ross, nagle zjawiając się znikąd.
- Zmęczona - mruczę w odpowiedzi na jego pytanie.
- Ja też - odpowiada cicho. - Mama powiedziała, że możemy iść na górę, jeśli chcemy.
- Pragnę tego - szepczę trochę ochryple. - Jestem padnięta.
Ross uśmiecha się zadziornie i całuje mnie w usta.
- Pozwól, że postawię cię na nogi.
Uśmiecham się z zadowoleniem, po kolejnym pocałunku.
- Udzielam zezwolenia, panie Lynch.
- To bardzo dobrze się składa, pani Lynch.
Ross obejmuje mnie czule. Pan Mark rzuca nam rozbawione spojrzenie i wstaje z krzesła. Wchodzi do ogrodu i zaczyna rozmawiać z kolegami Rossa ze studiów. Rydel gra w siatkówkę z Danielem Blake’m i Ratliffem, który jest wyraźnie zazdrosny. I nie ma się czemu dziwić. Daniel Blake to niezły przystojniak. Można się dziwić tylko temu, że nie ma dziewczyny. A dlaczego? Bo ma chłopaka.
Ale ćśś. Ellington jeszcze tego nie wie… 
 

_________________________

Koniec! Boże, mogłabym napisać podziękowania na sto czterdzieści tysięcy słów, ale zajęłoby mi to mnóstwo czasu, a i tak nikt by tego nie przeczytał XD Hmm. Do rzeczy...
To było długie półtorej roku. Na rocznicę nic nie zrobiłam, ale czego można się spodziewać po dziewczynie, która tyle czasu potrzebowała na zakończenie krótkiej historii? Jednak jestem z siebie dumna, bo od kiedy pojawiłam się na bloggerze potrafiłam tylko je zaczynać - o kończeniu nie było mowy. Teraz mogę z dumą ogłosić, że udało mi się to, a historia wygląda tak, jak wyglądać powinna. Planowałam, żeby była dłuższa i w ogóle, ale w trakcie pisania wszystko się zmieniło. Ja się zmieniłam, mój styl pisania się zmienił, moja fascynacja Raurą. Teraz i ja jestem inna, choć wydaje się, że ani trochę się nie zmieniłam. Nie mam też siły na pisanie tej notki, bo jest już od półtorej godziny rok 2016, a ja skończyłam tak ważne i drogie mojemu sercu opowiadanie. Zawsze będę z wami, mimo że już tu nie wrócę.
Dziękuję za te miesiące!
Życzę wam by ten rok, który właśnie przywitaliśmy, był jeszcze lepszym rokiem niż poprzedni i swoim blaskiem świetności przykrył smutki poprzedniego. (A R5 jeszcze jednego koncertu w Polsce ;)

Ściskam mocno (po raz ostatni),
Wasza Na Zawsze...
Tinsley xx

9 komentarzy:

  1. Wspaniały < 3
    Szkoda, że to już koniec :( Będzie mi brakować tej histori. Lubiałam ją czytać :)
    Szczęśliwego nowego roku :*
    Pozdrawiam :*
    Twoja Czekoladka ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie tak wyobrażałam sobie koniec tej historii. Moim zdaniem ta sprawa z panem M była trochę za bardzo pogmatwana. Do teraz nie rozumiem dlaczego on zaczął szantażować Laure. Początek epilogu w ogóle się nie podobał, ale końcówka była okej. Liczyłam że na koniec dasz jakąś scenke +18 z Raurą. Szczęśliwego Nowego Roku!

    OdpowiedzUsuń
  3. No dziękuję bardzo. Zaczynać Nowy Rok od płaczu. Ehhh... Ale co zrobić? Strasznie przywiązałam się do tej historii, mimo, iż jestem tu zaledwie parę miesięcy. Mam nadzieję, że jednak nie opuścisz nas całkowicie i będziesz kontynuować swoje pozostałe blogi i tworzyć nowe :D
    W tym nowym roku życzę Ci zdrowia, szczęścia, prawdziwej miłości, weny, wiernych przyjaciół, czasu, dobrych oraz bardzo dobrych ocen, wysokich wyników na egzaminach, dostania się do wymarzonej szkoły, spełnienia wszystkich marzeń i czego jeszcze tylko zapragniesz :) Śmiej się i płacz, kochaj, żałuj, popełniaj błędy i je naprawiaj, ucz się, pomagaj, bądź sobą w stu procentach. Rób to, co kochasz :)
    Dziękuję Ci za to, że napisałaś tą historię. Wiele dzięki niej zrozumiałam. Że czasem miłość przychodzi niespodziewanie i nie zawsze przynosi tylko szczęście. Że ranę po utracie bliskich można uleczyć z pomocom innych. Że błędy, które popełniamy, mogą nas wiele nauczyć i dać nam rady, jak postępować w przyszłości. Że choćby było nie wiem jak źle, zawsze jest szansa, że będzie lepiej. Że nigdy nie należy się poddawać, mimo przeciwności losu. Żeby być sobą - zawsze i do końca.
    Jeszcze raz dziękuję ci za to, że byłaś tu z nami i pozwoliłaś nam się bliżej poznać poprzez tą historię :)
    Wszystkiego najlepszego!
    Twoja największa fanka XD
    Kate xXx

    OdpowiedzUsuń
  4. Super epilog! Szkoda, ze to juz koniec :'(

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspaniały epilog ♥
    Powodzenia życzę- w czymkolwiek ;)
    Aby rozpoczynający się rok był lepszy od poprzedniego xx

    OdpowiedzUsuń
  6. Epilog konkret - długość porażająca :)
    Trochę tak mnie zasmuciła ta śmierć Rika i nieodnalezione ciało, ale całość ok.
    Życzę Wszystkiego Dobrego w Nowym Roku.
    Pozdrawiam i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś o Tobie usłyszę (może już nie na blogu, ale gdzieś indziej). Było by miło.
    :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekawy Epilog :)
    Niezbyt lubię się rozpisywać, więc po prostu napiszę jedno słowo...
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Napisz ta historie na wattpad pliss

    OdpowiedzUsuń
  9. Ni wiec...
    Nie chciałam czytać, bo wiedziałam, że to koniec.
    Świetny.
    Ten sen po prostu...
    Ciekawy.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń

KOMENTARZE MNIE MOTYWUJĄ DO DALSZEGO PISANIA, WIĘC JEŚLI PRZECZYTAŁEŚ TO SKOMENTUJ!!! TO DLA CIEBIE CHWILA, DLA MNIE SZEROKI UŚMIECH.