piątek, 20 listopada 2015

Chapter XX - Anywhere With You & Love Me Like You



W poprzednim rozdziale…

- Kochanie, rozmawiałam z lekarzem – mówi mama, starając się brzmieć normalnie. Słyszę jednak jak drży jej głos. – Rozmawiałam też z… z tym Rossem. On już wie.
Czuję jak krew odpływa mi z twarzy. Nie jest dobrze, skoro mama rozmawiała z Rossem.
Podnoszę na mamę zlęknione spojrzenie.
- O czym z nim rozmawiałaś? Skąd o nas wiesz? O czym on wie?! – panikuję.
Wiem, że skoro mama wie to naprawdę nie jest dobrze. To znaczy, że albo skąd – nie wiadomo skąd – się o tym dowiedziała, albo że jej powiedział. A przecież nie chciał o niczym jej mówić. Ja nie chciałam, on nie chciał. To miał być nasz sekret. Sekret, który zabił już kilka osób. Niegroźny sekret, który nawet nie rozpoczął zniszczenia, które niósł ze sobą M.
Mama dotyka mojej dłoni, a po jej policzkach spływają łzy.
- Jesteś z nim w ciąży, Lauro.


*Ross*

Trudno jest się przyzwyczaić do nowej rzeczywistości, jeśli wiadomości uderzają w ciebie z nienacka. Właśnie tak stało się, gdy mama Laury mi powiedziała o tym, że będziemy mieli dziecko. Wieść o tym, że Laura jest w ciąży spadła na mnie niczym grom z jasnego nieba. Nie miałem pojęcia, co powiedzieć. Przyznałem się jej mamie, że jesteśmy ze sobą w bliskich stosunkach. Zmusiła mnie do tego sytuacja w sali gimnastycznej. Sytuacja, w której Laura była na skraju życia i śmierci i tylko dzięki poświęceniu jej kolegi żyła i miała się dobrze, tak samo jak nasze maleństwo. Tak, to trochę dziwne, ale ta myśl jest przyjemna. Nasze. Tak, nasze. Ono jest nasze i tylko nasze. Choćby nie wiem co, poradzimy sobie. Nie ważne, co Laura postanowi i czy w jej planach znajdzie się też miejsce dla mnie. Będę przy niej i postaram się ją wspierać nawet jeśli może się okazać to ponad mojej siły. Przecież nie jestem przekonany czy nadaję się na ojca. Może i nie mam w głowie tylko imprez, sam na siebie zarabiam, płacę rachunki w terminie, staram się oszczędzać, jestem odpowiedzialny i kalkuluję wszystko zanim coś postanowię, ale nie mam przecież pojęcia, jak to jest wziąć odpowiedzialność nie tylko za siebie. Przecież zawsze byłem tym prawie najmłodszym mimo że zawsze byłem bratem dla Delly i starałem się nią opiekować to wciąż ona pomagała mi w sytuacjach bez wyjścia. Była starsza i wiedziała, co mi doradzić i jak pomóc. Tak samo było z Rikerem i Rocky’m. Byli starsi, przechodzili to samo, co ja, wiedzieli jak pomóc czy doradzić. Jednak żadne z nich nie było z sytuacji, kiedy matka twojej uczennicy mówi ci, że jest z tobą w ciąży ani gdy widzisz jak inna uczennica, o której przypadłości psychicznej wiedziałeś już wcześniej, mierzy w nią pistoletem z zamiarem odebrania jej życia. Annie zrobiła coś co otworzyło mi oczy nie tylko na stan jej zdrowia, ale też moje uczucia do Laury. Po części byłem jej wdzięczny, ale z drugiej strony wiedziałem, że będę musiał obciążyć szesnastoletnią dziewczynką zeznaniami, które mogą zepsuć jej życie. Była chora psychicznie i potrzebowała pomocy.
Annie Johnson już wcześniej zwróciła moją uwagę. Nie w ten sam sposób co Laura, bo nie byłem żadnym pedofilem czy zboczeńcem, który molestuje nieletnie dziewczynki. Chwila, w której postanowiłem zacząć obserwować Annie to był impuls. Na pierwszy rzut oka widać było, że Annie była inna niż jej rówieśniczki. Wolała swoje towarzystwo i spędzała czas na patrzeniu w okno i rysowaniu. Wyglądała zwyczajnie, jej oceny były przeciętne, a rodzina bogata i szanowana. Brat Annie – Seth Johnson – był jednym z najpopularniejszych uczniów w liceum, a jej ta sława brata wcale nie pomagała. To, że jej brat był w centrum zainteresowania sprawiało, że ona również była wpychana w krąg światła i stawiana razem z bratem na piedestale. Wszyscy uważali, że skoro Seth jest towarzyski, popularny i lubiany to jego młodsza siostra musi być kropka w kropkę taka sama. Annie jednak przerosły jednak wszelkie nadzieje, które pokładali w niej rodzice, a presja, którą czuła musiała zmusić ją do rzeczy, których nigdy nie chciała zrobić. Przecież w jej głowie od dawna musiała się rodzić nienawiść do starszego brata, a choroba, która ją niszczyła od środka, tylko to wzmocniła. Dziewczyna po prostu wiedziała, że nigdy nie dorówna bratu i tym nadziejom, które w nim pokładano, które on mógł spełnić. Annie wymyśliła skomplikowany plan, który mi opowiedziała, gdy policja już ją przesłuchała…
Już wcześniej wiedziałem o tym, że Annie posiada własnoręcznie zrobioną mapę podziemnych korytarzy, a także przyjrzałem jej się przez jakiś czas. Nie mniej jednak nie powiedziałem nic jej rodzicom ani bratu na temat jej dziwnego zachowania podczas lekcji czy też dziwnych incydentów z jej udziałem, których świadkiem byłem. Sam z nią rozmawiałem, sam starałem się zażegnać kryzys. Może i – na pewno – źle robiłem nie mówiąc nic nikomu na temat jej dziwnych rozmów z samą sobą czy rysunków, które mi zostawiała po lekcjach historii. Ale miałem do niej pewien sentyment. Do niej i moich portretów, które rysowała. Nie chciałem nikomu mówić o tym, że Annie ma problemy ze sobą, bo miała niesamowity talent do tego co robiła i to ją zajmowało. To była jej pasja, dzięki której potrafiła wyrazić siebie i była jednocześnie tak normalna, że sprawiała wrażenie delikatnej i kruchej dziewczynki, która nie mogła zmówić się z niebezpiecznym mordercą i zamordować dla niego własnego brata, który był zbędnym pionkiem w skomplikowanej grze mężczyzny pseudonimem „M”.
Mężc
 Wydawałoby się, że rysowanie dodaje jej skrzydeł. Była jak podłączona do gniazdka elektrycznego wtyczka. Emanowała niesamowitą energią, którą widać było tylko, gdy rysowała. A rysowała naprawdę pięknie i widać było, że sprawia jej ogromną przyjemność to, co robi. Miała oko do szczegółów, jeśli chodziło o rysowanie gotowych obiektów. Zauważyłem to pewnego razu, gdy zostawiła mi na biurku mój porter i wydawało mi się, że patrzę na siebie w lustrze. Podobieństwo było naprawdę uderzające, a ja nie mogłem uwierzyć, że dziewczynka odtworzyła niemal identycznie każdy szczegół mojej twarzy, postawy, sylwetki. Każdy szczegół jej obrazka był dopracowany i nawet zagniecenie na mojej koszuli czy marszczenie rękawa było widoczne na jej pracy. Wydawało mi się, że mogę wyczytać z rysunku przekaz swojej osoby. To było fascynujące.
Nigdy wcześniej nie zastanawiałem się nad tym, dlaczego tak lubię żółty. Teraz wydawało mi się to jasne, że ze względu na mój charakter. Nie wkładałem często żółtych ubrań, ale zrozumiałem sam siebie dzięki rysunkowi Annie. Szczęście – kolor żółty to był jego symbol. Potrzebowałem szczęścia, stabilizacji i pewności życiowej. Miałem już dwadzieścia trzy lata i zastanawiałem się nad tym, co dalej – co dalej z moim życiem, co dalej ze mną i jak to będzie w przyszłości. Gretchen nie dawała mi stabilizacji i pewności, że pewnego dnia się pobierzemy i założymy rodzinę. Poznanie Laury i jej temperamentnego charakteru otworzyło mi oczy. Zaczęła mnie wodzić za nos, a ja po prostu się w niej zadurzyłem. Noc, kiedy po raz pierwszy się kochaliśmy, sprawiła, że zmusiłem się do refleksji na temat tego z kim chciałbym stworzyć coś więcej.
Laura dawała mi szczęście i poczucie stabilizacji. Nie była jak Gretchen, która skakała z kwiatka na kwiatek, by potem znów do mnie wrócić, kiedy „podróże” jej się znudzą. Laura była i nie uciekła, a mimo krótkiego czasu trwania naszego związku, wiedziałem, że to między nami to coś więcej niż pożądanie. Nie kłamałem, gdy mówiłem, że ją kocham. Nie skłamałem ani razu na żaden temat, dopóki Laura nie znalazła mapy Annie. To był pierwszy i ostatni raz, który sprawił, że umocniłem się w swoim postanowieniu. Chciałem porozmawiać z Laurą na temat tego, co dalej powinniśmy zrobić z tym, co jest między nami.  Jednak ostatecznie postanowiłem ujawnić to w dniu balu, kiedy Annie postrzeliła Adriana Densona, a Laura zemdlała z wrażenia.
Dochodziłem po tym do siebie kilka godzin. W międzyczasie jednak powiedziałem rodzicom Laury oraz dyrektorowi Castelowi i jego żonie o mnie i Laurze. W pierwszej chwili bałem się ich reakcji, jednak wiedziałem, że jeśli im nie powiem to ta wiedza mnie zabije, a jeśli nie to ktoś inny w końcu się dowie. I powiedziałem...
Ojciec Laury wyglądał jakby chciał mnie zabić. Jej mama była nieco cieplej do mnie nastawiona. Wszystko im wytłumaczyłem, a jej mama wyrzuciła z siebie niemal jak z torpedy, że Laura jest w początku czwartego tygodnia ciąży. Jeśli po tym, że mogła umrzeć otrząsałem się kilka godzin to wiadomość o ciąży przyjąłem w ciągu pięciu minut. Wiedziałem, czego chcę. Wiedziałem, jak chcę, żeby to się potoczyło. Właśnie tego chciałem. Stabilizacji, pewności szczęścia. Laura i dziecko mogli mi to dać, a jej rodzice tego oczekiwali. Można by niemal rzec, że wymagali. A ja się zgodziłem na te wymagania, bo wiedziałem, co do niej czuję. Wiedziałem, jak to powinno między nami wyglądać…
Kocham cię, Lauro Marie Marano. Ciebie i nasze dziecko.

~*~

Kiedy mama Laury wreszcie od niej wyszła, wyglądała na zatroskaną, jednak lekarz, który badał dziewczynę nie widział przeciwwskazać bym nie mógł do niej wejść. Czułem, że muszę, chcę i potrzebuję tego, by ją zobaczyć. Było tyle rzeczy, które musiałem jej powiedzieć, wyjaśnić.
- Ona jeszcze nie może dojść do siebie po tym wszystkim. To dla niej zbyt wiele. Może lepiej będzie, jeśli sam z nią porozmawiasz. – Spojrzała na mnie z nadzieją w oczach.
Pokiwałem energicznie głową, niemal zrywając się krzesła. Nie zawahałem się, gdy nacisnąłem na klamkę. Nie zawahałem, gdy wszedłem. Pierwszy raz w życiu byłem tak pewny tego, co robię. Wiedziałem, co chcę jej powiedzieć, wyjaśnić i co jej obiecać. Wiedziałem, czego chcę.
Już na wejściu zacząłem wylewać z siebie potok słów, przerywając jedynie, by  zaczerpnąć powietrza. Opowiedziałem o Annie, o mnie, o Gretchen, o swoim dzieciństwie, o planach, myślach, marzeniach i uczuciach. Starałem się niczego nie pominąć, choć było to trudne, a niektóre słowa po prostu nie chciały mi przejść przez gardło. Byłem uwięziony między słowami, które chciałem wypowiedzieć, a słowami, które wypowiadałem. Jeśli chciałem by wszystkie słowa, które wypływały z moich ust i te, o których myślałem, miały sens i były szczere musiałem jej o nich powiedzieć. To było dla mnie trudne. Z resztą na pewno nie tylko dla mnie. Obserwowałem wyraz jej twarzy, kiedy potok słów wylewał się z moich ust, a ona nie spuszczała ze mnie wzroku. Jej wielkie, brązowe oczy były łagodne i ufne. Wydawało mi się, że znalazłem się w słodkim niebie, kiedy wzięła mnie za rękę i cały czas patrząc w oczy, słuchała moich słów. Nie wyglądała na oczarowaną, ale na zdziwioną i zagubioną, a mimo to wciąż się uśmiechała lub otwierała usta, jakby chciała coś powiedzieć, a nie mogła.
Kiedy skończyłem, poczułem tylko kilka łez, które spłynęły po mojej twarzy, przynosząc mi przy tym niespodziewaną ulgę. Czułem się jak tykająca bomba zegarowa. Wybuchu mogłem się spodziewać w każdej chwili, tak jakby to, że opowiedziałem Laurze o wszystkim nie było wystarczające.
- Miałeś trudne życie – powiedziała w końcu. – Było mniej bajkowe niż moje. Choć też tak bardzo odbiegało od ideału. Wydawało mi się, że jestem cudowna. Miałam bogatych rodziców, byłam lubiana i popularna, a mimo to, gdy nadeszła gorsza chwila czułam się jakby wszyscy ludzie, którzy mnie otaczają byli tylko złudzeniem. Mogłam liczyć tylko na siebie. Ty z resztą miałeś podobnie. Wychowywałeś się w pełnej, kochającej się rodzinie, mogłeś liczyć zarówno na pomoc starszego i młodszego rodzeństwa, a mimo to… nie czułeś tego.
Odgarnęła mi włosy z twarzy i spojrzał mi w oczy. Nie mogłem się nadziwić temu, jak dobrze mnie rozumiała. To było coś, czego nie zrozumiem, co być może zauważyli inni, ale nie wyciągnęli żadnych wniosków.  Miałem przecież pełną rodzinę, dobrze sobie radziłem w szkole, miałem kumpli, byłem lubiany, chodziłem ze świetną dziewczyną, ale… czegoś mi brakowało. Tym „czymś” była…
Miłość. Miłość do odpowiedniej osoby, którą była Laura. Teraz już to wiedziałem, jednak w dniu, kiedy przyszedłem do szkoły nawet nie zwróciłem na nią uwagi. Tak, ale przynajmniej na początku. Z biegiem czasu zauważyłem jej problemy z moim przedmiotem i tak właśnie zaczęły się nasze korepetycje. Korepetycje, które dały mi coś więcej niż „powtórkę z historii”. Ale dała mi coś więcej, co jednocześnie sprawiło, że chciałem jej bardziej, ale też i bałem się odpowiedzialności.

~*~

Spojrzałem na Laurę, która czytała książkę. Wyglądała na spokojną i uśmiechała się, ale czułem, że jest coś, co nie daje jej spokoju. Wydawało mi się, że to sama część, która nie daje spokoju mnie. Tajemniczy nadawca smsów, który morduje po kolei ważne osoby w jej życiu, a którym okazała się Annie. Nie pasowało mi to jednak do niej, a mimo to tak właśnie było. Nie znałem żadnych informacji na temat jej przesłuchań, ale w szpitalu psychiatrycznym, w którym przebywała, powiedziano mi, że przyznała się do współpracy z morderczym M. Nie ona była mózgiem operacji, która uprzykrzała życie Laury, ale nie wiadomo było nic na temat jego. Za każdym razem dzwonił do niej z innego numeru, miał zmieniony głos i przemieszczał się jakby ciągle przed czymś uciekał – powiedziała policji Annie. Jej rodzice od kilku dni są w stanie depresyjnym. Ich młodsza córka, którą wszyscy uważali za taką cichą, spokojną osobę dokonała dwóch morderstw jednego dnia. To nawet mnie wydawało się czymś prosto z kosmosu. Annie Johnson cicha morderczyni, która z zimną krwią dusi starszego brata motocyklową rękawiczką? A potem cała we krwi wbiega na salę gimnastyczną podczas balu maturalnego i choć mierzy w Laurę, trafia Adriana, który ją osłania, uciekają z krzykiem „prosto w ramiona wymiaru sprawiedliwości”? To nie tak powinna wyglądać ta historia i teraz to wina wszystkich nas, którzy otaczamy Annie. Powinienem coś zrobić, jej rodzice powinni, inni nauczyciele, jej zakichany martwy braciszek powinien. Wtedy on nie byłby martwy, a ta historia potoczyłaby się inaczej. Annie tak czy inaczej trafiłaby pod opiekę psychiatrów, jednak nie musiałaby żyć z myślą, że zabiła swojego brata i jego najlepszego przyjaciela. Znała ich od zawsze i obu traktowała, jak braci. Teraz już nie będzie miała takiej szansy. Miałem jednak nadzieję, że znajdą się inne „szansy”.


Trzy miesiące później…

- Zmęczona? – pytam Laury.
Obejmuję ją ramieniem i przyciągam do siebie. Łączę nasze wargi, obejmuję jej twarz i wdycham jej zapach, smakując usta. Jej usta smakują truskawkami, latem i słońcem. Jej włosy lśnią w słońcu. Jej brzuch jest już, hmm, wydatny? Podoba mi się taka. Jest jedną z tych kobiet, którym ciąża służy. Mnie też to służy. Te oczekiwanie jest jak wieczność, ale chcę by każdy dzień z nią brzmiał jak „wieczność”, a nie jak „wczorajszy dzień”. Każdy dzień przechodzi po kolei do historii jako przeszłość, ale nie mam nic przeciwko temu. Nie będę miał przeciwko do dnia, gdy „na zawsze” przestanie brzmieć jak „zawsze razem”, a będzie jak „wszystko kiedyś się kończy”. Tak, mam na myśli śmierć. Jednak na razie nie mam nic przeciwko. Mimo, że gdybym mógł, zatrzymałbym czas bezpowrotnie… Pewnego dnia tak się stanie. Czas nie będzie miał znaczenia. Będziemy tylko my i… nasza kruszynka. Czy raczej kruszynek.
Brunetka odgarnia mi włosy z czoła.
- Twój syn mnie wykańcza – śmieje się.
- To pomyśl o tym, co będzie, gdy przyjdzie czas na poród – wtrąca się Rydel.
- No, pomyśl o tym, jak to będzie, kiedy będziesz musiała wycisnąć z siebie tego niewdzięcznego potomka rodu Lynch. – Szczerzy się Rocky. – Wtedy ci się odechce śmiania, młoda damo.
Przewracam oczami.
- To było grubiańskie – mruczy Riker z dezaprobat.
- To będzie twój siostrzeniec – przypominam mu.
- Jaki mi tam siostrzeniec. – Wzrusza niedbale ramionami. – Mówiłem, że jak masz robić dzieci, ty dzieciorobie, to ma być dziewczynka. Mała, śliczna Aria Lynch. Trochę jak mała syrenka…
- To była Arielka, a nie Aria – burczę. – Nie chcę, żeby moje dziecko nazywano syrenką lub ogoniastą.
- Pamiętajcie, że to chłopiec – mówi Laura. – Będzie Robert.
Posyłam jej spojrzenie, mrużąc powieki.
- Umawialiśmy się na Xaviera – prostuję.
- A ja chciałam Shawna – buntuje się moja dziewczyna.
Uśmiecham się łobuzersko.
- Niech będzie Cucumber*.
- Chyba cię pogrzało! To tak jakbym nazwała go Park**!
- Parker mógłby być… - zacząłem powoli.
- NIE. MA. MOWY!! – wrzasnęła, posyłając mi lodowate spojrzenie.
Cofnąłem się tak daleko, że natrafiłem na duży kamień i przewaliłem się o niego. Wszyscy spojrzeliśmy po sobie ze zgrozą. Kobiety w ciąży są jednak groźne.

Pięć miesięcy później…

Laura wrzeszczała z bólu, a ja z przerażeniem patrzyłem na to wszystko. To trwało już od wielu godzin. Sam się zastanawiałem, co się stało. Riker był lekarzem nie na miejscu, ale ta kobieta jak na złość uparła się, że jeśli nie mój brat odbierze poród to mogę się pożegnać ze swoim ojcostwem. Przyjąłem tę groźbę na poważnie, bo chodząc w ciąży zrobił się z niej morderca. Potrafiła nas paraliżować samym wzrokiem. Woleliśmy schodzić jej z oczu, bo było to prostsze i bezpieczniejsze.
- Dalej, Lauro, dasz radę – mówił Riker. – Jeszcze tylko trochę!
Oderwałem się na chwilę od rzeczywistości, czując, jak kobieta mojego życia miażdży mi rękę. Jednak to było nic w przeciwieństwie do bólu, który musiała odczuwać ona.
- Jeszcze trochę i ja tu słonia urodzę! – wysyczała.
Znów zaczęła krzyczeć i przeć. Zrobiło mi się już niedobrze od tego patrzenia. Dziewczyny mają przechlapane. Nie myślałbym, że tak szybko to zrozumiem. Riker uśmiechnął się z wysiłkiem, a po chwili usłyszeliśmy kwilenie. Patrzyłem na małego, krzyczącego, ile sił w małych płucach, człowieczka i czułem się niezwykle dumnym tatusiem. Wszystko wokół przestało istnieć. Wciąż trzymałem Laurę za rękę. Zmęczoną, z wypiekami na twarzy i błyszczącym nosem, ale wciąż piękną i wciąż moją. Już zacząłem myśleć o tym, czego go nauczę. Pielęgniarka sprawdzała, czy wszystko jest w porządku, a ja liczyłem na to, że nie okaże się na przykład, że ma za mało palców u nóg czy rąk, choć kochałbym go tak samo, jednak wolę by nie uczyć go liczyć do ośmiu, lecz do dziesięciu.
- Śliczna dziewczynka – oznajmia pielęgniarka, zawijając noworodka w różowy kocyk.
- COOO? – wyrywa mi się.
- ŻE PRZEPRASZAM? – dodaje Laura.
- ALE JAK? – mówimy jednocześnie.
Kobieta wzrusza ramionami, jakby to była dla niej codzienność.
- Dziewczynka, to dziewczynka. Śliczna, zdrowa dziewczynka.
Pielęgniarka podaje Laurze różowe zawiniątko, a ja otwieram szerzej oczy.
- Rocky się popłacze, jak się dowie, że jednak dobrze się spisałeś, młody. – Riker klepie mnie po ramieniu, ocierając pot z czoła. Uśmiechał się szeroko. – Idę im powiedzieć.
Wciąż nie dociera do mnie, że nie pogram sobie w piłkę z małym Xabertem. (Xavier pokłócił się z Robertem i wyszedł Xabert.) Ale pobawię się z…
- Jak jej damy na imię? – pytam.
- Rosie – szepcze ona. – Niech nazywa się Rosalie.
Rosalie Lynch…
- Rosalie Ariel – proszę. – Rocky się ucieszy.
Uśmiecha się, dotykając palcem noska małej. Patrzy na mnie i uśmiecha się jeszcze szerzej, spoglądając na dziecinkę, którą trzyma w ramionach.
- Niech będzie Rosalie Ariel. Podoba mi się.
Milczymy chwilę.
- Mogę ją wziąć? – pytam.
- Tak, proszę. – Oddaje mi małą.
Biorę ją ostrożnie i układam tak, by nie zrobić jej krzywdy. Jest śliczna, taka mała i moja…



Cztery miesiące później…

- Ross, telefon do ciebie – oznajmia Laura wycierając ręce w fartuch.
- Kto to? – pytam, nosząc Rosie w ramionach.
Kręci głową, dając mi do zrozumienia, że nie wie.
- Nie przedstawił się, ale powiedział, że to niecierpiące zwłoki.
Wzdycham i oddaję jej małą. Całuję ją w czoło i wychodzę. Podążam do kuchni i biorę telefon do ręki.
- Ross Lynch.
- Panie Lynch – rozbrzmiewa w słuchawce dziwny głos. – Nazywam się Randall James… Dziś rano znaleziono ciało pańskiego brata… Rikera… Znaleziono jego ciało blisko fabryki kosmetyków w Filadelfii. Pańscy rodzice zidentyfikowali go… Nie jest dobrze…
- Co z nim? – pytam głucho.
- Przykro mi, ale on nie żyje.

* cucumber – ogórek
** park - parkować

_______________________________

Wiem, że długo czekaliście. To z braku czasu, a ostatnio nie miałam internetu. Rozdział teraz, a epilog już za niedługo - jest napisany. Nie wszystko mi się podoba, ale już nie zmienię. Nie chcę też dłużej tego ciągnąć, bo dwadzieścia rozdziałów w rok to wstyd dla kogoś tak ambitnego jak ja. Mam nadzieję, że się wam podoba, mimo że nie zawsze podobało się mnie. Dziękuję za wszystko. Ostatnio anonimek pytał o kontakt ze mną, więc mówię, że jeśli ktoś chce to może kontaktować się ze mną na twitterze lub asku. Dziękuję i do zobaczenia przy epilogu. Końcu przygody z Teacher. Dziękuję każdemu kto skomentował choć raz. Uwielbiam.

15 komentarzy:

  1. Samo pojawienie się rozdziału dziś to już zaskoczenie :)
    I jeszcze trup na koniec! Ja myślałam, że to już będzie słodko do końca.
    Pozdrawiam Cię sedecznie :) i oczywiście czekam na epilog :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No i jak można Cię nie kochać dziewczyno?
    Rozdział cudny jak zawsze ^^ I to z perspektywy Rossa :D Słodki jest. I taki troskliwy *.* Szkoda, że takich facetów już nie ma :/
    Mapa należała do Annie? No spoko. Ale kim do cholery jest M? Już nie mogę doczekać się epilogu :D
    Wszystko super ślicznie. I tu nagle co? M wraca. I zabija Rikera. Cudniaśnie. Swoją drogą... Czemu go zabiłaś? To mój ulubieniec... (Oczywiście nie licząc Rossa ^^) Smuteczek.
    Ehhh... Nadal nie mogę przyzwyczaić że już mam 15 lat xD aż od wtorku :'D
    Co do epilogu... Zapewne nie będzie w stylu i żyli długo i szczęśliwie. To by takie troche zbyt sztuczne było. Zastanawia mnie tylko czy ty jeszcze kogoś zabijesz... No cóż. Pożyjemy zobaczymy :D
    Mam nadzieję że niedługo wrócisz do nas z epilogiem i kolejnymi rozdziałami na Trust me :D
    Pozdrawiam
    I dużo weny
    I czasu
    Kate xXx

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział :)
    Sporo się wydarzyło... I ten trup na koniec.
    Po prostu - wow.
    Pozdrawiam i czekam na epilog <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniały < 3
    Czekam na nexta!
    Pozdrawiam :*
    Twoja Czekoladka ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspaniały <3
    Mam nadzieję, ze Ross NIE zginie w epilogu...
    Niesamowity ojciec z niego :)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Super rozdział :*
    Rosalie Ariel Lynch :*
    No to zaskoczyłaś mnie końcówką. Moja reakcja "Jak to nie żyje? Że co? Jak? Kto? Dlaczego" xD
    Czekam na next <33

    OdpowiedzUsuń
  7. Rosalie *-* Uwielbiam to imię!
    Długo kazałaś czekać na rozdział, a warto :D
    A z tym końcem, to mnie zaskoczyłaś. Zabić Riker'a no jak tak mozna... To pewnie ten cały M...
    Już nie mogę się doczekać epilogu ^^

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuje bardzo za tt ❤❤ i za rozdział jest świetny! I na pewno przeczytam tą historię jeszcze raz ❤❤

    OdpowiedzUsuń
  9. To takie piękne :')
    Ale za Rikera zabiję...
    Czemu!? Czemu on!?
    Czy ty serca nie masz?

    OdpowiedzUsuń
  10. Wow!
    Wspaniałe!
    Czemu Riker? Znowu to chore M...
    Dziewczynka... aw! Rosie <3 Kocham to imię ^^

    OdpowiedzUsuń
  11. Cudny rozdział
    Aria Lynch powiadasz ? :*
    Wreszcie się wyjaśniło a tą mapą, a ja podejrzewałam Rossa.
    Raura tak uroczo <3
    Ale dlaczego Riker?
    :*

    OdpowiedzUsuń
  12. Super rozdział. Tylko dlaczego Riker zginął? To taki szok. Jak czytałam o dziecku Raury, to takie słodkie. Czekam na epilog.

    OdpowiedzUsuń
  13. Dlaczemu
    Zabiłaś
    Rikera
    Ja
    Sie
    Pytam
    Co
    On
    Ci
    Takiego
    Uczynił

    OdpowiedzUsuń
  14. Czekam na epilog cały czas zaglądam czy nie dodałaś na100% przeczytam od nowa wsxystko

    OdpowiedzUsuń

KOMENTARZE MNIE MOTYWUJĄ DO DALSZEGO PISANIA, WIĘC JEŚLI PRZECZYTAŁEŚ TO SKOMENTUJ!!! TO DLA CIEBIE CHWILA, DLA MNIE SZEROKI UŚMIECH.