W poprzednim rozdziale…
- Kochanie, rozmawiałam z lekarzem – mówi mama, starając
się brzmieć normalnie. Słyszę jednak jak drży jej głos. – Rozmawiałam też z… z
tym Rossem. On już wie.
Czuję jak krew odpływa mi z twarzy. Nie jest dobrze,
skoro mama rozmawiała z Rossem.
Podnoszę na mamę zlęknione spojrzenie.
- O czym z nim rozmawiałaś? Skąd o nas wiesz? O czym on
wie?! – panikuję.
Wiem, że skoro mama wie to naprawdę nie jest dobrze. To
znaczy, że albo skąd – nie wiadomo skąd – się o tym dowiedziała, albo że jej
powiedział. A przecież nie chciał o niczym jej mówić. Ja nie chciałam, on nie
chciał. To miał być nasz sekret. Sekret, który zabił już kilka osób. Niegroźny
sekret, który nawet nie rozpoczął zniszczenia, które niósł ze sobą M.
Mama dotyka mojej dłoni, a po jej policzkach spływają
łzy.
- Jesteś z nim w ciąży, Lauro.
*Ross*
Trudno
jest się przyzwyczaić do nowej rzeczywistości, jeśli wiadomości uderzają w
ciebie z nienacka. Właśnie tak stało się, gdy mama Laury mi powiedziała o tym,
że będziemy mieli dziecko. Wieść o tym, że Laura jest w ciąży spadła na mnie
niczym grom z jasnego nieba. Nie miałem pojęcia, co powiedzieć. Przyznałem się
jej mamie, że jesteśmy ze sobą w bliskich stosunkach. Zmusiła mnie do tego
sytuacja w sali gimnastycznej. Sytuacja, w której Laura była na skraju życia i
śmierci i tylko dzięki poświęceniu jej kolegi żyła i miała się dobrze, tak samo
jak nasze maleństwo. Tak, to trochę dziwne, ale ta myśl jest przyjemna. Nasze.
Tak, nasze. Ono jest nasze i tylko nasze. Choćby nie wiem co, poradzimy sobie. Nie
ważne, co Laura postanowi i czy w jej planach znajdzie się też miejsce dla
mnie. Będę przy niej i postaram się ją wspierać nawet jeśli może się okazać to
ponad mojej siły. Przecież nie jestem przekonany czy nadaję się na ojca. Może i
nie mam w głowie tylko imprez, sam na siebie zarabiam, płacę rachunki w
terminie, staram się oszczędzać, jestem odpowiedzialny i kalkuluję wszystko
zanim coś postanowię, ale nie mam przecież pojęcia, jak to jest wziąć
odpowiedzialność nie tylko za siebie. Przecież zawsze byłem tym prawie
najmłodszym mimo że zawsze byłem bratem dla Delly i starałem się nią opiekować
to wciąż ona pomagała mi w sytuacjach bez wyjścia. Była starsza i wiedziała, co
mi doradzić i jak pomóc. Tak samo było z Rikerem i Rocky’m. Byli starsi,
przechodzili to samo, co ja, wiedzieli jak pomóc czy doradzić. Jednak żadne z
nich nie było z sytuacji, kiedy matka twojej uczennicy mówi ci, że jest z tobą
w ciąży ani gdy widzisz jak inna uczennica, o której przypadłości psychicznej
wiedziałeś już wcześniej, mierzy w nią pistoletem z zamiarem odebrania jej życia.
Annie zrobiła coś co otworzyło mi oczy nie tylko na stan jej zdrowia, ale też
moje uczucia do Laury. Po części byłem jej wdzięczny, ale z drugiej strony
wiedziałem, że będę musiał obciążyć szesnastoletnią dziewczynką zeznaniami,
które mogą zepsuć jej życie. Była chora psychicznie i potrzebowała pomocy.
Annie
Johnson już wcześniej zwróciła moją uwagę. Nie w ten sam sposób co Laura, bo
nie byłem żadnym pedofilem czy zboczeńcem, który molestuje nieletnie
dziewczynki. Chwila, w której postanowiłem zacząć obserwować Annie to był
impuls. Na pierwszy rzut oka widać było, że Annie była inna niż jej
rówieśniczki. Wolała swoje towarzystwo i spędzała czas na patrzeniu w okno i
rysowaniu. Wyglądała zwyczajnie, jej oceny były przeciętne, a rodzina bogata i
szanowana. Brat Annie – Seth Johnson – był jednym z najpopularniejszych uczniów
w liceum, a jej ta sława brata wcale nie pomagała. To, że jej brat był w
centrum zainteresowania sprawiało, że ona również była wpychana w krąg światła
i stawiana razem z bratem na piedestale. Wszyscy uważali, że skoro Seth jest
towarzyski, popularny i lubiany to jego młodsza siostra musi być kropka w
kropkę taka sama. Annie jednak przerosły jednak wszelkie nadzieje, które
pokładali w niej rodzice, a presja, którą czuła musiała zmusić ją do rzeczy,
których nigdy nie chciała zrobić. Przecież w jej głowie od dawna musiała się
rodzić nienawiść do starszego brata, a choroba, która ją niszczyła od środka,
tylko to wzmocniła. Dziewczyna po prostu wiedziała, że nigdy nie dorówna bratu
i tym nadziejom, które w nim pokładano, które on mógł spełnić. Annie wymyśliła
skomplikowany plan, który mi opowiedziała, gdy policja już ją przesłuchała…
Już
wcześniej wiedziałem o tym, że Annie posiada własnoręcznie zrobioną mapę
podziemnych korytarzy, a także przyjrzałem jej się przez jakiś czas. Nie mniej
jednak nie powiedziałem nic jej rodzicom ani bratu na temat jej dziwnego
zachowania podczas lekcji czy też dziwnych incydentów z jej udziałem, których
świadkiem byłem. Sam z nią rozmawiałem, sam starałem się zażegnać kryzys. Może
i – na pewno – źle robiłem nie mówiąc nic nikomu na temat jej dziwnych rozmów z
samą sobą czy rysunków, które mi zostawiała po lekcjach historii. Ale miałem do
niej pewien sentyment. Do niej i moich portretów, które rysowała. Nie chciałem
nikomu mówić o tym, że Annie ma problemy ze sobą, bo miała niesamowity talent
do tego co robiła i to ją zajmowało. To była jej pasja, dzięki której potrafiła
wyrazić siebie i była jednocześnie tak normalna, że sprawiała wrażenie
delikatnej i kruchej dziewczynki, która nie mogła zmówić się z niebezpiecznym
mordercą i zamordować dla niego własnego brata, który był zbędnym pionkiem w
skomplikowanej grze mężczyzny pseudonimem „M”.
Mężc
Wydawałoby się, że rysowanie dodaje jej
skrzydeł. Była jak podłączona do gniazdka elektrycznego wtyczka. Emanowała
niesamowitą energią, którą widać było tylko, gdy rysowała. A rysowała naprawdę
pięknie i widać było, że sprawia jej ogromną przyjemność to, co robi. Miała oko
do szczegółów, jeśli chodziło o rysowanie gotowych obiektów. Zauważyłem to
pewnego razu, gdy zostawiła mi na biurku mój porter i wydawało mi się, że
patrzę na siebie w lustrze. Podobieństwo było naprawdę uderzające, a ja nie
mogłem uwierzyć, że dziewczynka odtworzyła niemal identycznie każdy szczegół
mojej twarzy, postawy, sylwetki. Każdy szczegół jej obrazka był dopracowany i
nawet zagniecenie na mojej koszuli czy marszczenie rękawa było widoczne na jej
pracy. Wydawało mi się, że mogę wyczytać z rysunku przekaz swojej osoby. To
było fascynujące.
Nigdy
wcześniej nie zastanawiałem się nad tym, dlaczego tak lubię żółty. Teraz
wydawało mi się to jasne, że ze względu na mój charakter. Nie wkładałem często
żółtych ubrań, ale zrozumiałem sam siebie dzięki rysunkowi Annie. Szczęście –
kolor żółty to był jego symbol. Potrzebowałem szczęścia, stabilizacji i
pewności życiowej. Miałem już dwadzieścia trzy lata i zastanawiałem się nad
tym, co dalej – co dalej z moim życiem, co dalej ze mną i jak to będzie w
przyszłości. Gretchen nie dawała mi stabilizacji i pewności, że pewnego dnia
się pobierzemy i założymy rodzinę. Poznanie Laury i jej temperamentnego
charakteru otworzyło mi oczy. Zaczęła mnie wodzić za nos, a ja po prostu się w
niej zadurzyłem. Noc, kiedy po raz pierwszy się kochaliśmy, sprawiła, że zmusiłem
się do refleksji na temat tego z kim chciałbym stworzyć coś więcej.
Laura
dawała mi szczęście i poczucie stabilizacji. Nie była jak Gretchen, która
skakała z kwiatka na kwiatek, by potem znów do mnie wrócić, kiedy „podróże” jej
się znudzą. Laura była i nie uciekła, a mimo krótkiego czasu trwania naszego
związku, wiedziałem, że to między nami to coś więcej niż pożądanie. Nie
kłamałem, gdy mówiłem, że ją kocham. Nie skłamałem ani razu na żaden temat,
dopóki Laura nie znalazła mapy Annie. To był pierwszy i ostatni raz, który
sprawił, że umocniłem się w swoim postanowieniu. Chciałem porozmawiać z Laurą
na temat tego, co dalej powinniśmy zrobić z tym, co jest między nami. Jednak ostatecznie postanowiłem ujawnić to w
dniu balu, kiedy Annie postrzeliła Adriana Densona, a Laura zemdlała z
wrażenia.
Dochodziłem
po tym do siebie kilka godzin. W międzyczasie jednak powiedziałem rodzicom
Laury oraz dyrektorowi Castelowi i jego żonie o mnie i Laurze. W pierwszej
chwili bałem się ich reakcji, jednak wiedziałem, że jeśli im nie powiem to ta
wiedza mnie zabije, a jeśli nie to ktoś inny w końcu się dowie. I
powiedziałem...
Ojciec
Laury wyglądał jakby chciał mnie zabić. Jej mama była nieco cieplej do mnie
nastawiona. Wszystko im wytłumaczyłem, a jej mama wyrzuciła z siebie niemal jak
z torpedy, że Laura jest w początku czwartego tygodnia ciąży. Jeśli po tym, że
mogła umrzeć otrząsałem się kilka godzin to wiadomość o ciąży przyjąłem w ciągu
pięciu minut. Wiedziałem, czego chcę. Wiedziałem, jak chcę, żeby to się
potoczyło. Właśnie tego chciałem. Stabilizacji, pewności szczęścia. Laura i
dziecko mogli mi to dać, a jej rodzice tego oczekiwali. Można by niemal rzec,
że wymagali. A ja się zgodziłem na te wymagania, bo wiedziałem, co do niej czuję.
Wiedziałem, jak to powinno między nami wyglądać…
Kocham cię, Lauro Marie Marano. Ciebie i
nasze dziecko.
~*~
Kiedy
mama Laury wreszcie od niej wyszła, wyglądała na zatroskaną, jednak lekarz,
który badał dziewczynę nie widział przeciwwskazać bym nie mógł do niej wejść.
Czułem, że muszę, chcę i potrzebuję tego, by ją zobaczyć. Było tyle rzeczy,
które musiałem jej powiedzieć, wyjaśnić.
-
Ona jeszcze nie może dojść do siebie po tym wszystkim. To dla niej zbyt wiele. Może
lepiej będzie, jeśli sam z nią porozmawiasz. – Spojrzała na mnie z nadzieją w
oczach.
Pokiwałem
energicznie głową, niemal zrywając się krzesła. Nie zawahałem się, gdy nacisnąłem
na klamkę. Nie zawahałem, gdy wszedłem. Pierwszy raz w życiu byłem tak pewny
tego, co robię. Wiedziałem, co chcę jej powiedzieć, wyjaśnić i co jej obiecać.
Wiedziałem, czego chcę.
Już
na wejściu zacząłem wylewać z siebie potok słów, przerywając jedynie, by zaczerpnąć powietrza. Opowiedziałem o Annie, o
mnie, o Gretchen, o swoim dzieciństwie, o planach, myślach, marzeniach i
uczuciach. Starałem się niczego nie pominąć, choć było to trudne, a niektóre
słowa po prostu nie chciały mi przejść przez gardło. Byłem uwięziony między
słowami, które chciałem wypowiedzieć, a słowami, które wypowiadałem. Jeśli
chciałem by wszystkie słowa, które wypływały z moich ust i te, o których
myślałem, miały sens i były szczere musiałem jej o nich powiedzieć. To było dla
mnie trudne. Z resztą na pewno nie tylko dla mnie. Obserwowałem wyraz jej
twarzy, kiedy potok słów wylewał się z moich ust, a ona nie spuszczała ze mnie
wzroku. Jej wielkie, brązowe oczy były łagodne i ufne. Wydawało mi się, że
znalazłem się w słodkim niebie, kiedy wzięła mnie za rękę i cały czas patrząc w
oczy, słuchała moich słów. Nie wyglądała na oczarowaną, ale na zdziwioną i
zagubioną, a mimo to wciąż się uśmiechała lub otwierała usta, jakby chciała coś
powiedzieć, a nie mogła.
Kiedy
skończyłem, poczułem tylko kilka łez, które spłynęły po mojej twarzy,
przynosząc mi przy tym niespodziewaną ulgę. Czułem się jak tykająca bomba
zegarowa. Wybuchu mogłem się spodziewać w każdej chwili, tak jakby to, że
opowiedziałem Laurze o wszystkim nie było wystarczające.
-
Miałeś trudne życie – powiedziała w końcu. – Było mniej bajkowe niż moje. Choć
też tak bardzo odbiegało od ideału. Wydawało mi się, że jestem cudowna. Miałam
bogatych rodziców, byłam lubiana i popularna, a mimo to, gdy nadeszła gorsza
chwila czułam się jakby wszyscy ludzie, którzy mnie otaczają byli tylko
złudzeniem. Mogłam liczyć tylko na siebie. Ty z resztą miałeś podobnie.
Wychowywałeś się w pełnej, kochającej się rodzinie, mogłeś liczyć zarówno na
pomoc starszego i młodszego rodzeństwa, a mimo to… nie czułeś tego.
Odgarnęła
mi włosy z twarzy i spojrzał mi w oczy. Nie mogłem się nadziwić temu, jak
dobrze mnie rozumiała. To było coś, czego nie zrozumiem, co być może zauważyli
inni, ale nie wyciągnęli żadnych wniosków. Miałem przecież pełną rodzinę, dobrze sobie
radziłem w szkole, miałem kumpli, byłem lubiany, chodziłem ze świetną dziewczyną,
ale… czegoś mi brakowało. Tym „czymś” była…
Miłość.
Miłość do odpowiedniej osoby, którą była Laura. Teraz już to wiedziałem, jednak
w dniu, kiedy przyszedłem do szkoły nawet nie zwróciłem na nią uwagi. Tak, ale
przynajmniej na początku. Z biegiem czasu zauważyłem jej problemy z moim
przedmiotem i tak właśnie zaczęły się nasze korepetycje. Korepetycje, które
dały mi coś więcej niż „powtórkę z historii”. Ale dała mi coś więcej, co
jednocześnie sprawiło, że chciałem jej bardziej, ale też i bałem się
odpowiedzialności.
~*~
Spojrzałem
na Laurę, która czytała książkę. Wyglądała na spokojną i uśmiechała się, ale
czułem, że jest coś, co nie daje jej spokoju. Wydawało mi się, że to sama
część, która nie daje spokoju mnie. Tajemniczy nadawca smsów, który morduje po
kolei ważne osoby w jej życiu, a którym okazała się Annie. Nie pasowało mi to
jednak do niej, a mimo to tak właśnie było. Nie znałem żadnych informacji na
temat jej przesłuchań, ale w szpitalu psychiatrycznym, w którym przebywała,
powiedziano mi, że przyznała się do współpracy z morderczym M. Nie ona była
mózgiem operacji, która uprzykrzała życie Laury, ale nie wiadomo było nic na
temat jego. Za każdym razem dzwonił do niej z innego numeru, miał zmieniony
głos i przemieszczał się jakby ciągle przed czymś uciekał – powiedziała policji
Annie. Jej rodzice od kilku dni są w stanie depresyjnym. Ich młodsza córka,
którą wszyscy uważali za taką cichą, spokojną osobę dokonała dwóch morderstw
jednego dnia. To nawet mnie wydawało się czymś prosto z kosmosu. Annie Johnson
cicha morderczyni, która z zimną krwią dusi starszego brata motocyklową
rękawiczką? A potem cała we krwi wbiega na salę gimnastyczną podczas balu
maturalnego i choć mierzy w Laurę, trafia Adriana, który ją osłania, uciekają z
krzykiem „prosto w ramiona wymiaru sprawiedliwości”? To nie tak powinna
wyglądać ta historia i teraz to wina wszystkich nas, którzy otaczamy Annie.
Powinienem coś zrobić, jej rodzice powinni, inni nauczyciele, jej zakichany martwy
braciszek powinien. Wtedy on nie byłby martwy, a ta historia potoczyłaby się
inaczej. Annie tak czy inaczej trafiłaby pod opiekę psychiatrów, jednak nie
musiałaby żyć z myślą, że zabiła swojego brata i jego najlepszego przyjaciela.
Znała ich od zawsze i obu traktowała, jak braci. Teraz już nie będzie miała
takiej szansy. Miałem jednak nadzieję, że znajdą się inne „szansy”.
Trzy miesiące później…
-
Zmęczona? – pytam Laury.
Obejmuję
ją ramieniem i przyciągam do siebie. Łączę nasze wargi, obejmuję jej twarz i
wdycham jej zapach, smakując usta. Jej usta smakują truskawkami, latem i
słońcem. Jej włosy lśnią w słońcu. Jej brzuch jest już, hmm, wydatny? Podoba mi
się taka. Jest jedną z tych kobiet, którym ciąża służy. Mnie też to służy. Te
oczekiwanie jest jak wieczność, ale chcę by każdy dzień z nią brzmiał jak
„wieczność”, a nie jak „wczorajszy dzień”. Każdy dzień przechodzi po kolei do
historii jako przeszłość, ale nie mam nic przeciwko temu. Nie będę miał
przeciwko do dnia, gdy „na zawsze” przestanie brzmieć jak „zawsze razem”, a
będzie jak „wszystko kiedyś się kończy”. Tak, mam na myśli śmierć. Jednak na
razie nie mam nic przeciwko. Mimo, że gdybym mógł, zatrzymałbym czas
bezpowrotnie… Pewnego dnia tak się stanie. Czas nie będzie miał znaczenia.
Będziemy tylko my i… nasza kruszynka. Czy raczej kruszynek.
Brunetka
odgarnia mi włosy z czoła.
-
Twój syn mnie wykańcza – śmieje się.
-
To pomyśl o tym, co będzie, gdy przyjdzie czas na poród – wtrąca się Rydel.
-
No, pomyśl o tym, jak to będzie, kiedy będziesz musiała wycisnąć z siebie tego
niewdzięcznego potomka rodu Lynch. – Szczerzy się Rocky. – Wtedy ci się odechce
śmiania, młoda damo.
Przewracam
oczami.
-
To było grubiańskie – mruczy Riker z dezaprobat.
-
To będzie twój siostrzeniec – przypominam mu.
-
Jaki mi tam siostrzeniec. – Wzrusza niedbale ramionami. – Mówiłem, że jak masz
robić dzieci, ty dzieciorobie, to ma być dziewczynka. Mała, śliczna Aria Lynch.
Trochę jak mała syrenka…
-
To była Arielka, a nie Aria – burczę. – Nie chcę, żeby moje dziecko nazywano
syrenką lub ogoniastą.
-
Pamiętajcie, że to chłopiec – mówi Laura. – Będzie Robert.
Posyłam
jej spojrzenie, mrużąc powieki.
-
Umawialiśmy się na Xaviera – prostuję.
-
A ja chciałam Shawna – buntuje się moja dziewczyna.
Uśmiecham
się łobuzersko.
-
Niech będzie Cucumber*.
-
Chyba cię pogrzało! To tak jakbym nazwała go Park**!
-
Parker mógłby być… - zacząłem powoli.
-
NIE. MA. MOWY!! – wrzasnęła, posyłając mi lodowate spojrzenie.
Cofnąłem
się tak daleko, że natrafiłem na duży kamień i przewaliłem się o niego. Wszyscy
spojrzeliśmy po sobie ze zgrozą. Kobiety w ciąży są jednak groźne.
Pięć miesięcy później…
Laura
wrzeszczała z bólu, a ja z przerażeniem patrzyłem na to wszystko. To trwało już
od wielu godzin. Sam się zastanawiałem, co się stało. Riker był lekarzem nie na
miejscu, ale ta kobieta jak na złość uparła się, że jeśli nie mój brat odbierze
poród to mogę się pożegnać ze swoim ojcostwem. Przyjąłem tę groźbę na poważnie,
bo chodząc w ciąży zrobił się z niej morderca. Potrafiła nas paraliżować samym
wzrokiem. Woleliśmy schodzić jej z oczu, bo było to prostsze i bezpieczniejsze.
-
Dalej, Lauro, dasz radę – mówił Riker. – Jeszcze tylko trochę!
Oderwałem
się na chwilę od rzeczywistości, czując, jak kobieta mojego życia miażdży mi
rękę. Jednak to było nic w przeciwieństwie do bólu, który musiała odczuwać ona.
-
Jeszcze trochę i ja tu słonia urodzę! – wysyczała.
Znów
zaczęła krzyczeć i przeć. Zrobiło mi się już niedobrze od tego patrzenia.
Dziewczyny mają przechlapane. Nie myślałbym, że tak szybko to zrozumiem. Riker uśmiechnął
się z wysiłkiem, a po chwili usłyszeliśmy kwilenie. Patrzyłem na małego,
krzyczącego, ile sił w małych płucach, człowieczka i czułem się niezwykle
dumnym tatusiem. Wszystko wokół przestało istnieć. Wciąż trzymałem Laurę za
rękę. Zmęczoną, z wypiekami na twarzy i błyszczącym nosem, ale wciąż piękną i
wciąż moją. Już zacząłem myśleć o tym, czego go nauczę. Pielęgniarka
sprawdzała, czy wszystko jest w porządku, a ja liczyłem na to, że nie okaże się
na przykład, że ma za mało palców u nóg czy rąk, choć kochałbym go tak samo,
jednak wolę by nie uczyć go liczyć do ośmiu, lecz do dziesięciu.
-
Śliczna dziewczynka – oznajmia pielęgniarka, zawijając noworodka w różowy
kocyk.
-
COOO? – wyrywa mi się.
-
ŻE PRZEPRASZAM? – dodaje Laura.
-
ALE JAK? – mówimy jednocześnie.
Kobieta
wzrusza ramionami, jakby to była dla niej codzienność.
-
Dziewczynka, to dziewczynka. Śliczna, zdrowa dziewczynka.
Pielęgniarka
podaje Laurze różowe zawiniątko, a ja otwieram szerzej oczy.
-
Rocky się popłacze, jak się dowie, że jednak dobrze się spisałeś, młody. –
Riker klepie mnie po ramieniu, ocierając pot z czoła. Uśmiechał się szeroko. –
Idę im powiedzieć.
Wciąż
nie dociera do mnie, że nie pogram sobie w piłkę z małym Xabertem. (Xavier
pokłócił się z Robertem i wyszedł Xabert.) Ale pobawię się z…
-
Jak jej damy na imię? – pytam.
-
Rosie – szepcze ona. – Niech nazywa się Rosalie.
Rosalie
Lynch…
-
Rosalie Ariel – proszę. – Rocky się ucieszy.
Uśmiecha
się, dotykając palcem noska małej. Patrzy na mnie i uśmiecha się jeszcze
szerzej, spoglądając na dziecinkę, którą trzyma w ramionach.
-
Niech będzie Rosalie Ariel. Podoba mi się.
Milczymy
chwilę.
-
Mogę ją wziąć? – pytam.
-
Tak, proszę. – Oddaje mi małą.
Biorę
ją ostrożnie i układam tak, by nie zrobić jej krzywdy. Jest śliczna, taka mała
i moja…
Cztery miesiące później…
-
Ross, telefon do ciebie – oznajmia Laura wycierając ręce w fartuch.
-
Kto to? – pytam, nosząc Rosie w ramionach.
Kręci
głową, dając mi do zrozumienia, że nie wie.
-
Nie przedstawił się, ale powiedział, że to niecierpiące zwłoki.
Wzdycham
i oddaję jej małą. Całuję ją w czoło i wychodzę. Podążam do kuchni i biorę
telefon do ręki.
-
Ross Lynch.
-
Panie Lynch – rozbrzmiewa w słuchawce dziwny głos. – Nazywam się Randall James…
Dziś rano znaleziono ciało pańskiego brata… Rikera… Znaleziono jego ciało blisko
fabryki kosmetyków w Filadelfii. Pańscy rodzice zidentyfikowali go… Nie jest
dobrze…
-
Co z nim? – pytam głucho.
-
Przykro mi, ale on nie żyje.
*
cucumber – ogórek
**
park - parkować
_______________________________
Wiem, że długo czekaliście. To z braku czasu, a ostatnio nie miałam internetu. Rozdział teraz, a epilog już za niedługo - jest napisany. Nie wszystko mi się podoba, ale już nie zmienię. Nie chcę też dłużej tego ciągnąć, bo dwadzieścia rozdziałów w rok to wstyd dla kogoś tak ambitnego jak ja. Mam nadzieję, że się wam podoba, mimo że nie zawsze podobało się mnie. Dziękuję za wszystko. Ostatnio anonimek pytał o kontakt ze mną, więc mówię, że jeśli ktoś chce to może kontaktować się ze mną na twitterze lub asku. Dziękuję i do zobaczenia przy epilogu. Końcu przygody z Teacher. Dziękuję każdemu kto skomentował choć raz. Uwielbiam.
Samo pojawienie się rozdziału dziś to już zaskoczenie :)
OdpowiedzUsuńI jeszcze trup na koniec! Ja myślałam, że to już będzie słodko do końca.
Pozdrawiam Cię sedecznie :) i oczywiście czekam na epilog :)
No i jak można Cię nie kochać dziewczyno?
OdpowiedzUsuńRozdział cudny jak zawsze ^^ I to z perspektywy Rossa :D Słodki jest. I taki troskliwy *.* Szkoda, że takich facetów już nie ma :/
Mapa należała do Annie? No spoko. Ale kim do cholery jest M? Już nie mogę doczekać się epilogu :D
Wszystko super ślicznie. I tu nagle co? M wraca. I zabija Rikera. Cudniaśnie. Swoją drogą... Czemu go zabiłaś? To mój ulubieniec... (Oczywiście nie licząc Rossa ^^) Smuteczek.
Ehhh... Nadal nie mogę przyzwyczaić że już mam 15 lat xD aż od wtorku :'D
Co do epilogu... Zapewne nie będzie w stylu i żyli długo i szczęśliwie. To by takie troche zbyt sztuczne było. Zastanawia mnie tylko czy ty jeszcze kogoś zabijesz... No cóż. Pożyjemy zobaczymy :D
Mam nadzieję że niedługo wrócisz do nas z epilogiem i kolejnymi rozdziałami na Trust me :D
Pozdrawiam
I dużo weny
I czasu
Kate xXx
Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńSporo się wydarzyło... I ten trup na koniec.
Po prostu - wow.
Pozdrawiam i czekam na epilog <3
Wspaniały < 3
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta!
Pozdrawiam :*
Twoja Czekoladka ♥
Wspaniały <3
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, ze Ross NIE zginie w epilogu...
Niesamowity ojciec z niego :)
Pozdrawiam ;*
Super rozdział :*
OdpowiedzUsuńRosalie Ariel Lynch :*
No to zaskoczyłaś mnie końcówką. Moja reakcja "Jak to nie żyje? Że co? Jak? Kto? Dlaczego" xD
Czekam na next <33
Rosalie *-* Uwielbiam to imię!
OdpowiedzUsuńDługo kazałaś czekać na rozdział, a warto :D
A z tym końcem, to mnie zaskoczyłaś. Zabić Riker'a no jak tak mozna... To pewnie ten cały M...
Już nie mogę się doczekać epilogu ^^
Dziękuje bardzo za tt ❤❤ i za rozdział jest świetny! I na pewno przeczytam tą historię jeszcze raz ❤❤
OdpowiedzUsuńTo takie piękne :')
OdpowiedzUsuńAle za Rikera zabiję...
Czemu!? Czemu on!?
Czy ty serca nie masz?
Wow!
OdpowiedzUsuńWspaniałe!
Czemu Riker? Znowu to chore M...
Dziewczynka... aw! Rosie <3 Kocham to imię ^^
Cudny rozdział
OdpowiedzUsuńAria Lynch powiadasz ? :*
Wreszcie się wyjaśniło a tą mapą, a ja podejrzewałam Rossa.
Raura tak uroczo <3
Ale dlaczego Riker?
:*
Super rozdział. Tylko dlaczego Riker zginął? To taki szok. Jak czytałam o dziecku Raury, to takie słodkie. Czekam na epilog.
OdpowiedzUsuńCo
OdpowiedzUsuńDlaczemu
OdpowiedzUsuńZabiłaś
Rikera
Ja
Sie
Pytam
Co
On
Ci
Takiego
Uczynił
Czekam na epilog cały czas zaglądam czy nie dodałaś na100% przeczytam od nowa wsxystko
OdpowiedzUsuń