czwartek, 13 sierpnia 2015

TB: I'm stuck in the moment when you told me that man has to try only once to deserve you

Oczekiwane TB ^^ Huhu, jak szybko się wyrobiłam :D Tylko półtora tygodnia xd Zapraszam do czytania opowiadania na temat "Ostatnia spowiedź", no i sama końcówka to drugi temat "Dotyk ciemności"  - tak się jakoś złożyło XD Mam nadzieję, że się spodoba. Liczę na wasze opinie w komentarzach :) :*

Rydel. Sześcioletnia uprzejma blondyneczka z podwórka, z którą lubiłem się bawić.
Rydel. Ośmioletnia odważna dziewczynka, która nie bała się wejść na drzewo, mimo, że miała lęk wysokości, i zdjąć kota starszej pani Harrison.
Rydel. Dwunastoletnia dziewczyna, która zdzierała sobie do krwi łokcie i kolana, bo wolała jeździć na deskorolce niż na rowerze. Bo to było coś więcej. Jazda na rowerze to pestka, ale robienie trików skejtowych to była wyższa szkoła jazdy. 
Rydel. Piętnastoletnia dziewczyna, która miała największe cycki w klasie, a jednak dalej zachowywała się jak chłopak. Deska, kask i "Joe, do zoba na skejcie". 
Rydel. Osiemnastolatka, która kiedy jej równieśniczki upijały się do nieprzytomności, ona skakała z dachu na dach kolejnego budynku, a gdy spadła i złamała sobie obojczyk, trzy pary żeberk, nogę i cztery palce w lewej ręce powiedziała tylko: "Ach, do wesela się zagoi". 
Rydel. Dwudziestotrzylatka, która podjęła się pracy hydraulika i zajęła się przepychaniem zlewów, choć była po studiach prawniczych. 
Rydel. Trzydziestoletnia kobieta z wyglądem wyluzowanej dwudziestolatki, charakterem dwunastolatki i odwagą ośmiolatki. Zbyt silna by się poddać, zbyt słaba by iść dalej.

Jej charakter zaczął się kruszyć dwa lata po poślubieniu bogatego potentata przemysłowego, którego głównym zajęciem było kupowanie małych, upadających przedsiębiorstw i przekształcanie ich w duże, dające zyski firmy. Poznali się w dziwnych okolicznościach. Rydel pracowała już wtedy jako hydraulik i całkiem nieźle jej szło. Nie bała się żadnej pracy, żadna rura nie sprawiała jej problemu, nic nie brzydziło. Wszyscy jej zleceniodawcy byli zadowoleni z jakości jej pracy, choć niektórzy dziwili się, że kobieta po studiach prawniczych zajmuje się naprawianiem rur i kranów - to byłą robota dla mężczyzny. Poznała go robiąc kran w domu jego kolegi. Po półgodzinnej rozmowie wymienili się numerami nad kawałkiem pękniętej rury, którą Rydel wymieniła. Jak to w pięknych love story bywa, zakochali się w sobie, pobrali i żyli pięknie. Jednak wszystko było zbyt piękne, by trwać wiecznie. A więc trwało - do czasu.
Wszystko powoli runęło. A ja mogłem tylko patrzeć na to jak moja najlepsza przyjaciółka i wieloletnie zauroczenie upada, i co gorsza, nie potrafi się podnieść. Nie pomagał fakt, że była zbyt dumna, by przyjąć pomoc, a ja zbyt chory by walczyć jednocześnie z rakiem i jej upartością. Miała przecież braci. Ale gdzie byli jej bracia, kiedy ona zamknęła się w sobie, przestała jeść i jedyne, co robiła, to oglądanie hiszpańskich durnowatych telenoweli? No gdzie? Oczywiście. Byli zajęci sobą. A gdzie była Annie, Courtney i Ally, kiedy ich przyjaciółka zamieniła się w smutną, martwą kukiełkę? Były zajęte sobą. Tak, to smutne, ale nie miały dla niej czasu, olewały ją. A ona leżała w łóżku, w tej samej piżamie, z tą samą znudzoną miną, i jedyne co robiła to naciskała guziki pilota, by przełączyć na inny kanał. Kiedy słyszałem: "Och, Ricardo, dlaczego to musi tak być?", wydawało mi się, że słyszę: "Och, Romeo, czemuż ty jesteś Romeo?" i dostawałem białej gorączki, a może nawet gorzej. Najchętniej sprzedałbym parę kopów tu i tam temu jej "udanemu" mężowi, ale po co? Żeby usłyszeć wyrzuty? Nie, to nie wchodzi w grę, bo nawet jakbym chciał to Allan sprałby mnie na kwaśne jabłko i nawet miazga by ze mnie nie została.
Prawda była taka, że Rydel Mary Lynch choć wyglądała na silną, niezależną, wolną kobietę, była słabą, zależną od woli jej męża, uwięzioną w siatce kłamstw kobietą. Jej mąż to był zwykły podrywacz i Casanova, który leciał na młodsze. Te dziewczyny miały po osiemnaście, no góra dwadzieścia lat, kiedy ten kawał gnoja dobijał trzydziestu pięciu. Nie mogłem patrzeć jak ją krzywdzi, jednak nic z tym nie zrobiłem. Cieszyłem się z jednego: nie mieli dzieci. Rydel mogła odejść, nie mieć zobowiązań wobec niego i żyć takim życiem jakim zawsze chciała żyć. A jednak nie żyła. Nie żyła nawet takim życiem jakim powinna. Nie grała cudownej, perfekcyjnej, zawsze uśmiechniętej żonki bogatego właściciela winnic ani nic w tym stylu. Była kompletnym no lifem. Bez życia. Jakby ktoś wyrwał jej serce, wyjął mózg i pozbawił duszy, po czym napchał kamieniami, które ożywił i kazał żyć dawnym życiem. Kamienie to kamienie. Ich życie nie ma sensu, bo w oczywistym sensie i znaczeniu jest to, że nie są materią ożywioną, więc nie mogą mieć własnego życia. Tak, tak właśnie było z Rydel. Była kompletnie bez życia - smutna, odrętwiała marionetka, wyzbyta ludzkich odruchów. Była po to by być. Nie żyła po to by żyć.
"Żyję po to, by umrzeć" - to jedyne słowa, jakie usłyszałem z jej ust, od kiedy Allan zaczął wynajdywać sobie chętne, młodziutkie dwudziestolatki, które już na wstępie rozkładały przed nim nogi. On z przyjemnością korzystał sobie z prawa jednej nocy, a potem wyruszał na kolejne łowy. Szukał kolejnej łatwowiernej, młodej głupiej studenteczki, której wystarczyło wmówić, że jest najpiękniejszą kobietą jaką widział, i że kocha ją, od kiedy pierwszy raz na niego spojrzała.
Rydel taka nie była. Rydel nie była łatwa, i jeśli chciałeś, by ta blondynka zwróciła na ciebie uwagę, musiałeś się wysilić, pokazać, że to coś więcej, że nie rzucasz tych słów od tak na wiatr.
"Mężczyzna może zrobić jeden krok, a ja zrobię kolejnych tysiąc, jeśli pokaże mi, że warto" - powiedziała mi pewnego burzowego dnia, kiedy siedzieliśmy na moim strychu i przy świetle latarki rozmawialiśmy na nic nie zobowiązujące tematy, kiedy nagle mi to powiedziała. Burza się skończyła, ona wyszła, ale ja zostałem. I to jedno zdanie nie pozwoliło mi ruszyć z miejsca. Kiedy ona poszła dalej, pokonywała trudności życia, dorastała, zmieniała się, założyła tę swoją małą rodzinę z Allanem, ja wciąż stałem w miejscu. Przez kolejne lata wciąż pozostawałem piętnastolatkiem, fatalnie w niej zadurzonym dzieciakiem, który wziął sobie do serca jej słowa, o tym, że wystarczy jej jeden krok. Myślałam o tym. "Jaki to krok? Czy muszę nosić większe trampki, bo mam za małe stopy?", "Co chciała mi tym powiedzieć?", "Czy powinienem inaczej o tym myśleć?" - nie wiedziałem, które pytanie było dziwniejsze, a w mojej głowie zalęgły się ich przez lata pierdyliardy. I nie było opcji "wykasuj". One były, a po tak wielu latach zaczęły żyć własnym życiem. Wyobrażałem sobie: "co by było gdyby". Myślałem nad tym, co by było gdybym przyznał się jej wtedy, że mi się podoba, i że uważam, że ma najładniejsze oczy w jakie kiedykolwiek patrzyłem, i oddałbym wszystko, gdyby te oczy patrzyły w moje do końca mojego życia.
- Panie Ratliff, ma pan gościa - pielęgniarka oddziałowa przerwała mi moją walkę z myślami. Spojrzałem na nią, ale moje usta wykrzywił tylko lekki grymas. Grymas bólu. Jednak po chwili zdobyłem się na lekki uśmiech, by zamaskować ból, który poczułem. Zastanawiałem się kto mógł przyjść. Przecież moi rodzice nie żyli, byłem jedynakiem, a przyjaciele przestali mnie odwiedzać, kiedy już było wiadomo, że długo nie pożyję. Mówili  jakby to oni byli w połowie martwi, cholera, ale przecież to ja do kurwy nędzy miałem umrzeć! Ja męczyłem się z chemioterapią! Ja brałem antybiotyki! To mnie operowali tyle razy, że cały wyglądam jak Frankenstein! To ja plułem krwią, dusiłem się własną śliną, i to ja miałem duszności! To ja mam tak zniszczone płuca, że muszę oddychać przez maskę! Kurwa, to moje nerki lada chwila przestaną pracować! Ale nikt mnie nie wspiera w ostatniej chwili życia! Siedzę w tym beznadziejnym, białym, chirurgicznie czystym miejscu, gdzie dzieci wciąż krzyczą, płaczą i proszą, by mogły wrócić do domu, a maszyny podtrzymują mnie wciąż przy życiu i pozwalają mojemu organizmowi jakoś pracować! Długo już nie potrwa to jak będę go czuł. Ból chce my go czuł, a ja czuję, że niedługi nastąpi długo oczekiwana ulga.
Ciekawe, kto pojawi się na moim pogrzebie. Czy Delly przyjdzie? Czy reszta Lynchów się pojawi? Czy ktokolwiek będzie płakał? A może nikt nie będzie żałował tego beznadziejnego Ellingtona Ratliffa, który nie był na tyle odważny, by powiedzieć dziewczynie, że mu się podoba, co do niej czuje? Czy postawią mi pomnik? Czy może jednak pogrzebią w ziemi, która niedługo porośnie chwastami, a nikt nie będzie dbał o mój grób, bo wszyscy o mnie zapomną?
Do oczu napłynęły mi łzy. To przykre, kiedy jest się samemu w chwili śmierci. A jednak ktoś do mnie przyszedł.
- Może pani poprosić mojego gościa - powiedziałem ledwie, po czym zakasłałem cicho w maskę tlenową. Maszyny pikały jednostajnie, a ja opadłem na poduszki i zamknąłem na chwilę oczy. Zamrugałem, gdy kobieta znikała za drzwiami, a za chwilę one znów się otworzyły. Ujrzałem Rydel.
- Cześć Ell - powiedziała trochę nieśmiało i uśmiechnęła się delikatnie.
Dawno jej nie widziałem. Ścięła włosy, zmieniła styl ubierania, była weselsza, a jej cera wydawała się błyszczeć. Była znów tą samą Rydel, którą znałem. Włożyła sukienkę, trampki, a jej włosy ścięte do linii brody lekko się puszyły. Nie miała na sobie ani grama makijażu, co odejmowało jej lat i sprawiało, że była jeszcze ładniejsza. Lubiłem tę naturalną Rydel.
Uśmiechnąłem się do niej słabo, a na uścisnęła moją dłoń.
- Delly - szepnąłem - jesteś tu.
- Tak Ell - potwierdziła - jestem tu. Przyszłam do ciebie.
Usiadła na krześle i przyjrzała mi się zmartwiona.
- Jest mi tak ogromnie przykro. Zawiodłam cię. Zamiast się podnieść i iść dalej... Ja po prostu tkwiłam w miejscu i zmuszałam cię do tego byś mi pomagał, kiedy to ja powinnam pomagać tobie. Nie było mnie przy tobie, kiedy powinnam, bo byłam zbyt pochłonięta swoim nijakim życiem, i nawet nie zauważyłam oznak, że mój najlepszy przyjaciel cierpi dużo bardziej niż ja. Że potrzebujesz mnie bardziej niż ja ciebie kiedykolwiek mogłam potrzebować. Ciebie wyniszczała choroba, a mnie mój własny ból. Jednak twój ból był silniejszy niż mój, i to ja powinnam ci pomóc walczyć, nie ty mi - szepnęła. - Wiem, że nigdy mi nie wybaczysz, ale mam nadzieję, że naprawię swoje błędy. Że kiedyś będę mogła
- Delly - wychrypiałem - w porządku. Cieszę się, że znów jesteś sobą. Na mnie po prostu już przyszedł czas. Zawsze byłem chorowity, słaby i mało odporny na choroby, więc skoro nie dawałem sobie rady z przeziębieniami i chorobami, które coraz bardziej mnie osłabiały, to na pewno nie dałbym sobie rady z rakiem. Dobrze, że - przerwałem. Nie mogłem już nic więcej powiedzieć. W gardle czułem nieprzyjemne pieczenie, w oczach wezbrały łzy, a język był suchy jak wiór. Blondynka patrzyła na mnie z niepokojem.
- Może ja zawołam lepiej lekarza.
- Nie - zaprzeczyłem - Chcę żebyś była tu ze mną. Do chwili, w której umrę. Tylko ciebie potrzebuję.
Zacisnęła wargi, a z jej oczu popłynęły łzy. Chciałem ją pocieszyć, ale nie umiałem. Na szczęście sama się opanowała. Uwolniłem swoją dłoń z jej uścisku i położyłem na jej dłoni. Była taka ciepła. Zupełnie inna niż moja.
- Jestem już zmęczony wszystkim. Chcę cię zapamiętać uśmiechniętą, pełną życia. Chcę słyszeć to jak brzmi twój śmiech, widzieć jak twoje oczy się śmieją. Żebyś znów była jak ta nastolatka, w której byłem zakochany.
- O mój boże - wyszeptała. Postanowiłem kontynuować, dopóki nie była zdolna powiedzieć ani słowa.
- Tak, Delly. Przez wiele lat byłem w tobie zakochany, ale zawsze coś stawało mi na drodze. Nowy chłopak, zerwanie. Musiałem wtedy przy tobie być, by pomóc ci to przetrwać, i zawsze sobie powtarzałem, że nie jesteś gotowa, by to usłyszeć. Odkadałem to tak długo, aż wyszłaś za mąż. Moje serce krwawiło, Ryd - powiedziałem z trudem - i dalej krwawi. Teraz nie chcę usłyszeć słów twojego współczucia. Chcę mieć świadomość twojej obecności. Kiedy zamknę oczy i więcej ich nie otworzę...
Nie powiedziała już ani słowa. Została ze mną, tak długo, dopóki pielęgniarka jej nie wyprosiła. I zamknąłem oczy, i więcej ich nie otworzyłem. A kiedy je zamknął, pomyślałem tylko o tym, by Delly żyła długo i szczęśliwie. I zasnąłem. A to był piękny sen.

***

Nie wiem, dlaczego, ale taka perspektywa mi się nie podoba i płakać mi się chce :( Mam nadzieję, że kady kto to przeczyta napisze chociażby krótki komentarz, bo sama nie wiem, ale wydaje mi się, że tu po prostu powinno być szczęśliwe zakończenie... Ale koniec smutania. Pamiętajcie o komentowaniu rozdziału siedemnastego! I czwartego na Trust me: (klik)

Przejdźmy do najważniejszej części. NOMINACJA.
Nie nominuję nikogo do TB oprócz Kathleen Rosie & Delly Anastasii Lynch, która tak się bardzo cieszyła, że ma dłuższe wakacje. Postanowiłam, że zajmę jej czas i jednocześnie się na niej zemszczę ^^ Zemsta najlepiej smakuje na zimnoooo!
Tematem dla was będzie: Gwiazda wieczorna wschodzi
Parring: każdy oprócz Raury i Routney - nie ma dawania Rossa :3
Czas: do 15 września

Uwaga: To było moje ostatnie TB. Więcej się to nie bawię, bo niestety na swoim telefonie nie mam możliwości. Ale miałam pomoc ;3 Tak czy owak to pierwsze i ostatnie TB jakie napisałam.
Z góry dziękuję za każdy komentarz. Niedługo pojawi się jeszcze jeden One shot :)


13 komentarzy:

  1. Rzeczywiście smutne to opowiadanie :(
    Ale bardzo mądre. Spodobało mi się :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękny One Shot <3
    Może smutny i ma nie zbyt dobrego zakończenia, ale nie zawsze musi być szczęśliwe zakończenie. Popłakać czasami też trzeba. :)
    Czekam na Rozdział!
    Pozdrawiam :*
    Twoja Czekoladka ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Wciągający OS. Fantastyczny. Cudowny. Piękny. Wspaniały. ♥
    Mam nadzieję, ze Dells później była szczęśliwa :)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny One Shot ♡
    Bardzo wzruszający.
    Pozdrowionka :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jezu ryczę :'c Tinsley uduszę. Własnoręcznie. Gdzie szczęśliwe zakończenie? Gdzie ten durny Happy end? Ja wiem, że nie mam prawa się czepiać, ale no co? Wszystko co ostatnio czytam kończy się czyjąś śmiercią. To takie okrutne, a zarazem prawdziwe. Nie wiem kiedy się w końcu nauczę, że życie nie zawsze ma na końcu happy end. Ale półki mi się udaje to w to wierzę =)
    Nie mogłam się oderwać. Normalnie na jednym oddechu to czytałam. Czemu nie chcesz pisać TB? Wychodzą Ci naprawdę świetnie ;)
    Dobra. Ja wracam dalej do płaczu. A śmiej się. Mnie to wzruszyło :')
    Papatki ;)
    Pozdro
    Kate <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Jest piękny. Po prostu piękny. Jeden z lepszych, jakie czytałam.
    Z reguły czytałam opowiadania tylko o Rossie. Nie wiem po co się tak ograniczałam. Poza tym, że nigdy nie mogłam znaleźć odpowiedniego.
    Ale ten OS jest tak idealny, że zakochałam się w Rydellington jeszcze bardziej i teraz mam ochotę czytać tylko o nich.
    Jak tylko przeczytałam opis dorastajacej Rydel, łzy zaczęły spływać mi po twarzy. Nie wiem dlaczego. Zauroczył mnie sam początek, a co było dalej, już tylko topiło mi serce <3
    Tutaj nie potrzeba happy endu. Jest idealny, właśnie taki jaki jest. Piękny!
    +Oczywiście nie mogę doczekać się rozdziału, bo nie tylko OS Ci wyszedł 😃

    OdpowiedzUsuń
  7. Przepiękne i wzruszające.
    Ja płaczę :'(
    Tu już nie chodzi o to, że Rydellington to mój ulubiony parring (innych nie mam).
    Po prostu piękny był morał: żeby nie ukrywać tego co się czuje.
    Ściskam mocno i czekam na nowe rozdziały:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Smutne, ale piękne opowiadanie. Aż łezka się w oku kręci. Wspaniały One shot, jeden z najlepszych jakie czytałam... I wcale nie przesadzam, ani ci nie słodzę. To szczera prawda.
    Pozdrawiam i czekam na następny rozdział.
    buziaczki :* PApa

    OdpowiedzUsuń
  9. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że napisałaś opowiadanie akurat o nich. Uwielbiam Rydel i Ella, sama świadomość, że to o nich jest shot sprawiła, że od razu mi się spodobał.
    Czytając to miałam w głowie te sceny, bohaterów, miejsca... Dosłownie wszystko. I muszę przyznać, że taka wizja opowiadania mnie naprawdę mile zaskoczyła i wzruszyła.
    One shot szczerze mnie wzruszył. Może nie popłakałam się całkowicie, ale przez większość czasu w oczach zbierały mi się łzy. Ja już tak mam. :c
    Muszę przyznać, że wolę dłuższe historie, ale, ku mojemu zaskoczeniu, ta długość mi w pełni odpowiadała.
    Gratuluję Ci dobrze wykonanej roboty. One shot był naprawdę wspaniały, podobał mi się zwłaszcza początek, po którego przeczytaniu wiedziałam, że muszę dokończyć tę historię. Co mogę więcej powiedzieć? Piękne opowiadanie.
    Ach, prawie zapomniałam. Zdecydowanie najcudowniejszym fragmentem był moment w przemyśleniach Ratliffa o umieraniu w samotności. Chyba wtedy byłam najbliższa płaczu.

    ~JuLien

    OdpowiedzUsuń
  10. Niesamowity , pouczający ,piękny ,wzruszający i prawdziwy One Shot :) ;)
    Naprawdę wyszedł ci :* :D
    Może nie ryczałam , ale byłam blisko tego :'(
    Cieszy mnie to , że historyjka jest o Rydellington ... w końcu jakaś odmiana :)
    Ten One Shot naprawdę mi się spodobał ...
    Ten początek jaka była Rydel ... cudne :)
    Przemyślenia o umieraniu w samotności Rattlifa :( :( ...
    Nie było happy endu no ale jednak Ell wyznał Delly , że ją kochał :* ;) i to mnie ucieszyło ... jednak po chwili on umarł :( :'(
    Przepiękne!!! :* ♥ ♥
    Kończe .. czekam na nexta :* pozdrawiam ;)
    Buziaki :*
    Papaa ;) :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Doprowadziłaś mnie do płaczu. Pierwszy raz gdy czytałam bloga płakałam... Jejciu to opowiadanie było piękne. Po prostu kocham twoje dzieła <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Sliczny 😍
    A kiedy będzie kolejny rozdział?
    Pozdrawiam 😘

    OdpowiedzUsuń
  13. Poryczałam się :( Cholera no normalnie się poryczałam. Gorszego tematu nie mogłaś wymyślić?
    Cudowny One Shot.
    Pozdrawiam.
    Delly ♥

    OdpowiedzUsuń

KOMENTARZE MNIE MOTYWUJĄ DO DALSZEGO PISANIA, WIĘC JEŚLI PRZECZYTAŁEŚ TO SKOMENTUJ!!! TO DLA CIEBIE CHWILA, DLA MNIE SZEROKI UŚMIECH.