Z dedykacją dla Lauren Coolness i Wiki R5er :)
'I pray to God for you 'cause my prays is only for break free your soul'
Narrator
- Uważaj na to kogo wybierasz, Lauro. On jest zły. Nie ma w
nim krzty dobra. Jest pruderyjnym materialistą i oszustem – powiedział Ross.
Dziewczyna spojrzała na ducha tylko jeden raz. Jeden, ostatni raz. Ostatni raz
gdy jej oczy zionęły niespotykaną złością. Po chwili jednak złagodniały. Ogień,
który w nich płonął znów zamienił się w odmęt czekoladowego blasku jaki je
wypełnił. A jej brązowe, ciemne oczy wypełniły się gorzkimi łzami, które
spłynęły po jej policzkach. Wytarła je szybko jednym ruchem. Tu nie było
miejsca na uczucia. Już dawno nauczyła się by ich nie okazywać. A teraz
niestety to co wyćwiczyła przez ostatni rok, teraz przyniosło inny skutek. Zły
skutek.
- Co ty niby wiesz? Ty nie istniejesz! Jesteś duchem, iluzją!
Ty do cholery nie istniejesz! Ciebie nie ma! Jesteś tylko duchem! Moim
wyobrażeniem! Jesteś tylko duchem… Tylko duchem…
- Nie, Lau ja jestem Ro… - zaczął duch. Dziewczyna rzuciła
nad jego głową porcelanowym wazonem, który rozbił się z hukiem o ścianę. Duch nie
ruszył się a odłamki rozbitego, porcelanowego wazonu przeniknęły przez niego.
Obejrzał się obserwując to jak przenikają przez niego kolejne odłamki porcelany
i kruszą po zderzeniu z przeszkodą jaką była dla nich ściana.
- Nie śmiesz wymówić jego imienia! Ross nie żyje! On już nie
wróci. Ty jesteś niczym! On był… On był wszystkim. Był wszystkim.
- Lau, ja wciąż tu jestem… Jestem przy tobie… - wciąż
próbował łagodnie przemówić jej do rozsądku. Ona jednak wciąż nie słuchała. Zaczęła
na oślep miotać inne przedmioty. Jednak nie odniosło to pożądanego skutku. Każdy
przedmiot przenikał przez perłowo białą postać. Kolejne łzy spłynęły po bladej
twarzy dziewczyny.
- Zniknij, rozumiesz!? Zniknij stąd! Zniknij i nigdy więcej
się tu nie pokazuj! Rossa już nie ma. Chociaż to uszanuj i daj mi żyć. Odejdź.
Jesteś zjawą. Duchem. Nie żyjesz, nie oddychasz…
- Cogito ergo sum, droga Lauro… - powiedział z uśmiechem. –
Cogito ergo sum.
- A co do cholery znaczy ten zwrot?!
-To znane słowa Kartezjusza, które tłumaczone z języka
łacińskiego oznaczają „Myślę, więc jestem”. Jestem istotą myślącą, więc
istnieję. Jestem tu. Nie jestem widmem. Jestem duchem i twoim stróżem. Mam za
zadanie chronić cię.
- Też mi różnica. Duch czy widmo. Masz za zadanie chronić
mnie, a nawet siebie samego nie umiałeś ochronić przed śmiercią – warknęła. Utrzymała
chłodny ton głosu, ale w środku była rozdygotana niczym dziecko. Miała dość
tego przemądrzałego ducha, który za wszelką cenę chciał zachowywać się jak jej
starszy brat, a co gorsza jak ojciec, a nie jak najlepszy przyjaciel i jej
skryta miłość za życia. Ale przecież nie miała ani ojca, ani brata a co gorsza
nie miała też już przyjaciela... Łzy popłynęły tym razem na wspomnienie tego
okropnego wypadku. Zrozumiała, że Ross miał rację. Czy raczej jego duch. Miał
rację. Przecież Mitch pił – i nic nie robił, liczył na to, że ktoś inny zrobi
wszystko z niego i nie potrafił być nawet za to wdzięczny – a ona nienawidziła
ludzi, którzy piją, bo jej rodzice i starszy brat przez takiego zginęli. Przez
nieodpowiedzialnego człowieka, który najpierw pił a potem wsiadł za kierownicę
i spowodował wypadek. Gardziła takim zachowaniem. Dlatego nigdy nie patrzyła
normalnie na ludzi, którzy wlewali w siebie alkohol litr po litrze, by upić się
do nieprzytomności. To było dla niej chore. Inni gardzili złodziejami,
mordercami i oszustami. Ona gardziła lekkomyślnymi ludźmi.
- Nie interesuje mnie kim lub czym jesteś… Wyjdź z mojego domu, wynieś się z mojego
życia. Nie chcę cię w nim. Tylko je zatruwasz… Odejdź – powiedziała pół
szeptem. Otarła łzy wierzchem dłoni i sięgnęła po chusteczkę by wytrzeć resztę
makijażu, który pozostał na jej twarzy, ale się rozmazał. Duch uśmiechnął się
smutno. Westchnął z przeciągłym świstem.
- Dobrze. Nie będę wchodzi ci w życie. Nie będę ci w nim
mieszał. Nie będę przypominał o swojej obecności, ale i tak ty na zawsze masz
miejsce w moim sercu, w moich myślach. Będę cię chronił czy tego chcesz czy
nie. Odpuść sobie, Mitcha. Po prostu go sobie odpuść – rozpłynął się.
Został po nim tylko bałagan w postaci potłuczonych
porcelanowych i kryształowych wazonów, porozrzucanych przedmiotów i zapłakana dziewczyna,
która zjechała plecami po ścianie i przyciągnęła kolana do klatki piersiowej
głośno płacząc. Zauważyła jak w słońcu lśni coś leżącego na dywanie. Na
kolanach podeszła do tego miejsca. Leżał tam połyskujący na bordowym dywanie srebrny
medalion. Dziewczyna podniosła ten przedmiot uważając by nie pokaleczyć się o
rozbite przedmioty. Podniosła go w powietrzu tak, że lekko się rozhuśtał i jak
wahadło w zegarze poruszał się to w prawo, to w lewo – ten widok ją
zachipnotyzował. Dziewczyna patrzyła na medalion chwilę. Położyła go sobie w
dłoni i otworzyła wieko medalionu. Patrzyła na uśmiechniętą parę, której
uśmiechy były tak jasne jak blask słońca. Tak. Te uśmiechy należały do niej i
Rossa. Zakochani, młodzi, pełni życia. Myśleli, że będą razem już na zawsze.
Głupota. O większej nie słyszała. Taka myśl o byciu ze sobą wiecznie jest
jeszcze gorsza niż myśl o tym, że kosmici sterują ludźmi wszczepiając im implanty
albo robią pranie mózgu czy go wysysają. A to z pewnością była głupota. Westchnęła
ocierając łzy. Wrzuciła medalion do kosza stojącego nieopodal.
- Tak bardzo chciałabym cofnąć teraz czas…
Laura
- Lau czy ty nie widzisz jakie z niego ciacho? – westchnęła
z rozmarzeniem Eveline. Zmarszczyłam brwi rozbawiona. – Przecież jego można
zjeść. Taki jest słodziutki.
- Nie rozumiem, że kto jest „ciachem”? – zapytałam robiąc
cudzysłów w powietrzu. Przeszłam między stolikami i zebrałam zamówienie z 3 i 7
stolika. Rudowłosa dogoniła mnie.
- No, Daniel – powiedziała oburzona jakby ten fakt był
powszechnie znany a to uwłaczałoby temu w co wierzy Eve. Potrząsnęłam głową i
skierowałam się na zaplecze by oddać zamówienia Terry’emu. – Nie może oderwać
od ciebie wzroku. Byłaby z was świetna para.
- Nie rozumiem o kogo ci chodzi, Eve, a poza tym nie jestem
tu po to by gadać o facetach. Pamiętaj, że ja tu pracuję. Ty ponoć też –
przypomniałam przyjaciółce lekko zbaczając z tematu.
- A tak… Ty dalej nie możesz się pogodzić ze śmiercią Rossa
– powiedziała z lekkim wahaniem. W jednej chwili stanęłam jak wryta. Nie spałam
dobrze poprzedniej nocy właśnie o tym myśląc. O śmierci Rossa. O tym, że
mogłabym wszystkiemu zapobiec, a on mógłby żyć. Opanowałam się. On nie żyje już
od roku. Nie zapobiegłam jego śmierci, ale przecież nie jestem wszechmogąca.
Nikt nie może się mierzyć z mocą Boga. A
skoro Bó zapragnął mieć w swoim królestwie mojego przyjaciela to tak musiało
być. A ja przecież nauczyłam się żyć bez niego.
Spojrzałam prosto w oczy rudowłosej, która nie zdawała sobie
sprawy z tego co powiedziała. W tle słychać było tylko delikatną melodię
wygrywaną przez pianistę.
- Być może, Eveline. Ale na pewno nie będę się teraz nad tym
rozwodzić. Przepraszam, ale muszę wrócić do pracy. – Odwróciłam się i poszłam
przed siebie. W głowie aż huczało mi od myśli. Co jeśli Eve ma rację? Co jeśli
wciąż nie umiem się pogodzić ze stratą Rossa?
- Nie tak szybko paniusiu – zawołała za mną rudowłosa.
Westchnęłam. Pozwoliłam jej się dogonić, bo dopiero teraz zauważyłam, że prawie
biegnę by tylko jej się pozbyć. Ruda była strasznie natrętna od zawsze.
- Powinnaś zapomnieć o Rossie.
O mamo. Co ona znów wymyśliła?
O mamo. Co ona znów wymyśliła?
- Teraz powinnam oddać zamówienia, bo pani ze stolika 7
ciska we mnie gromy. Stali klienci nie lubią czekać. Jeśli zaraz nie zaniosę
Terry’emu tych zamówień, to będę bezrobotna.
- Och, walić to. Jakoś nie specjalnie mi zależy na tej pracy
– powiedziała machając ręką.
Czy ja mówiłam o niej? No, nie no jak do ściany! Jej nie
zależy na pracy. Pracuje, bo rodzice to na niej wymogli. Inaczej nie spotkano
by jej tutaj. Eve, to nie ten typ. Ona mogłaby nie pracować, bo jej rodzice są
dziani. Naprawdę dziani, ale ostatnio im się naraziła, więc odcięli jej
„dopływ” gotówki a Eveline nie lubi nie mieć kasy, więc na własną rękę zaczęła
zarabiać pieniądze.
- Uderz w stół, a
nożyce się odezwą – mruknęłam sarkastycznie pod nosem.
- Dziewczęta nie chcę wam przerywać waszej cudownej i jakże
niezwykłej rozmowy, ale stoliki 5 i 8 w boksie dla VIP-ów chciałyby złożyć
zamówienia – przerwał nam Gregg, kierownik. Spojrzał na nas dwie groźnymi,
małymi oczkami a ja miałam ochotę się wzdrygnąć. Jednak powstrzymałam ten
odruch. Spojrzałam w podłogę a na potwierdzenie, że zrozumiałam tylko pokiwałam
lekko głową.
- Eve zaniesie zamówienia Terry’emu, a Laura obsłuży
stoliki.
- Raz, raz, raz – zaczął klaskać w dłonie. – Czas to
pieniądz. Czas to pieniądz.
Odszedł do innych gości, a ja Eveline i posłałyśmy sobie
spojrzenia mówiące:
Koleś, nawdychał się zdecydowanie za dużo kleju.
Ruda zachichotała i zabrała mi notes wyrywając z niego kartkę z zamówieniami. Wcisnęła mi go z powrotem do ręki i powiedziała:
Koleś, nawdychał się zdecydowanie za dużo kleju.
Ruda zachichotała i zabrała mi notes wyrywając z niego kartkę z zamówieniami. Wcisnęła mi go z powrotem do ręki i powiedziała:
- On mnie czasem przeraża.
Kiwnęłam głową. Zgadzałam się z nią w stu procentach.
- Nie tylko ciebie – wymamrotałam zakładając włosy za ucho.
- Leć obsłużyć stoliki a ja dam kartkę z zamówieniami
Terry’emu i później je zaniosę. – Uniosłam jeden palec i chciałam coś
powiedzieć, ale po chwili zniknęła za drzwiami dla personelu.
Opuściłam bezwładnie ręce. Hmm… No to idę obsłużyć stoliki.
5 i 8? W boksie dla VIP-ów…? Tak. Spojrzałam w stronę piątki i zakrztusiłam się
własną śliną. Siedziała przy niej Delance, jej idiotyczne koleżaneczki –
Britney i Caroline… i jakiś chłopak. Hmm… W zasadzie to nie chłopak. Mężczyzna.
Bardzo przystojny mężczyzna. Nagle zrobiło mi się gorąco a kolana odmówiły mi
posłuszeństwa. Oparłam się o ścianę gwałtownie nabierając powietrza. Nie
powinni kazać nosić tu szpilek, bo jestem pewna, że w trampkach łatwiej byłoby
mi utrzymać równowagę. Jakieś kilka sekund później zaczęłam oddychać jeszcze
gwałtowniej.
- Nic pani nie jest? – zapytał jakiś mężczyzna. Podniosłam
wzrok i spojrzałam na niego. Był to jakiś mężczyzna w średnim wieku z wyraźnym
zmęczeniem na poznaczonej lekkim bruzdami, twarzy. Przyglądał mi się z troską.
Przełknęłam ślinę.
- Nie, wszystko w porządku – skłamałam.
- Na pewno? Wygląda pani jakby miała pani zemdleć. Kiedy
pani ostatnio jadła? – zainteresował się.
- Dziś rano… Ale nie miałam czasu jeść. Dziś jestem
zabiegana i w ogóle… - zaczęłam tłumaczyć.
- Nie jadła pani od 8 godzin? Nic dziwnego, że nie ma pani
siły. Tak nie powinno być… Porozmawiam z kierownikiem i…
- Nie. Nie może pan. On mnie zwolni. Obiecuję, że zaraz coś
zjem. Tylko, że teraz muszę jeszcze obsłużyć dwa stoliki. – Mężczyzna chwilę
się zastanowił. Czekałam w napięciu, aż coś powie.
- Dobrze – powiedział w końcu i zaczął się oddalać..
Odetchnęłam z ulgą. – Ale dbaj o siebie dziecko. Życie ma się tylko jedno –
powiedział na odchodnym.
- Zapamiętam pańską radę – powiedziałam uśmiechając się
szeroko. Kiwnął głową i odszedł.
Zebrać zamówienia – przypomniałam sobie w myślach. Westchnęłam i „na luzie” podeszłam do stolika nr 8. Zebrałam szybko zamówienia.
Zebrać zamówienia – przypomniałam sobie w myślach. Westchnęłam i „na luzie” podeszłam do stolika nr 8. Zebrałam szybko zamówienia.
- Kelner! Ile można czekać! – powiedziała piskliwie Britney.
Wzniosłam oczy do nieba. Dlaczego, Boże? W tym samym czasie Eveline wyszła z
daniami z kuchni. Posłałam jej błagalne spojrzenie. Pokręciła głową przecząco,
a ja westchnęłam i podeszłam do stolika tych fląder.
- Mogę coś dla was zrobić? – zapytałam uprzejmie jednak moje
spojrzenie było obojętne. Na twarzy Delance wymalowany był złowieszczy
uśmieszek.
- Laura Marie Marano… - zaczęła złośliwie.
- We własnej osobie, Delance – przerwałam jej obojętnym
tonem stukając długopisem w tekturową okładkę notesika. – Ale nie będziemy
chyba rozmawiać tu o mnie, prawda? Zdaje się, że chciałyście… Hmm, chcieliście
coś zamówić – poprawiłam się. Całkiem zapomniałam o obecności tego chłopaka. Jednak
teraz kiedy tak na mnie patrzył nie mogłam tak po prostu o nim zapomnieć. Skierowałam
spojrzenie na Delance i uniosłam brwi.
- Skarbie ależ oczywiście, że będziemy o tobie rozmawiać.
Siadaj… Pogadamy, napijemy się czegoś…
- W innym towarzystwie być może – powiedziałam beznamiętnie
się w nią wpatrując. – Ale jestem w pracy. Wybacz.
- Pięć minut nie zawadzi – powiedziała patrząc na Britney i
Caroline unosząc brwi i wskazała im głową drzwi wyjściowe. Wstały tak prędko,
że aż się potknęły. Prychnęłam pod nosem uśmiechając się lekko i patrząc jak te
dwie niedojdy spieszą do drzwi jakby gonił je sam diabeł.
- No, Delance, jestem pod wrażeniem twojej władzy… Powinnaś
był generałem w wojsku. Twoje rozkazy czynią cuda – zakpiłam.
Blondynka odrzuciła włosy, które miała na ramionach na plecy
i uśmiechnęła się lekko. Założyła nogę na nogę tak, że odsłoniła swoje udo.
Lekko pociągnęła za rąbek krótkie, obcisłej spódniczki by ją poprawić. Zauważyłam,
że kilku męskich klientów restauracji to zauważyło. Dosłownie pożerali ją
wzrokiem. Blondynka uśmiechnęła się tryumfalnie i oparła brodę na łokciu
patrząc na mnie z tym swoim lekko przerażającym uśmieszkiem, którego bałam się
w pierwszej liceum kiedy przyjechałam do miasta. Ale już nie teraz. Teraz ona
była tylko dawną „koleżanką” ze szkoły, a nie królową szkoły gdzie każdy mógłby
pomiatać mną do woli. To już przeminęło. Teraz nie miała nade mną władzy. Nie,
jednak nad tym to musiałabym się zastanowić. W końcu przecież klient nasz pan…
- Akurat o tym to porozmawiamy kiedy indziej. Usiądź z nami –
powiedziała z naciskiem. Chłopak ptf… wypluj. Mężczyzna patrzył na mnie z
wyczekiwaniem tak samo jak Delance.
- Lauro nie siadaj z
nią – usłyszałam w swojej głowie głos Rossa.
- Jeśli będę chciała – warknęłam w myślach i na przekór
głosowi, który mnie ostrzegał usiadłam na krześle z daleka od kolegi Delance a
blisko niej. Choroba… Ja naprawdę mam już coś nie tak z głową.
- Tak lepiej, panno Marano – powiedziała wyniośle, lecz z
wyraźnym zadowoleniem Delance.
- Ach, jak dobrze, że Ci to pasuje panno Blake –
wymamrotałam. Brunet uśmiechnął się delikatnie widocznie słysząc moje słowa. Powinnam:
- Trzymać buzię na kłódkę
- Ograniczyć spożycie kofeiny
- Wyjść do ludzi
Samotność robiła ze mnie odludka.
- Ej ty tam! Chodź tu! – warknęła Delance nie zwracając na
mnie uwagi. Zauważyłam, że Eveline najpierw uniosła brwi patrząc na mnie, a
potem podchodzi do stolika. Poczułam się bardzo niezręcznie w tej sytuacji. Pod
ostrzałem spojrzeń innych. Zwłaszcza takiego jednego bruneta…
- Czego sobie życzysz, Delance? – zapytała moja przyjaciółka
lodowatym tonem. Blondynka uśmiechnęła się kpiarsko z widocznym zadowoleniem i
jakby bardzo się niecierpliwiła demonstracyjnie zaczęła uderzać paznokciami w
drewniany, idealnie wypolerowany stół.
- Tego, żeby mój kochany kuzynek cię zwolnił – powiedziała
tak słodko, że aż miałam ochotę splunąć tą słodyczą. Jak można być tak obłudnie
i fałszywie słodkim a jednocześnie wrednym i wyrachowanym? Tak, ta sztuka znana
jest jedynie Delance. Jest królową knucia i spiskowania. Zawsze stawia na
swoim.
- A to ciekawe… - mruczy Ruda przewracając oczami. Zauważam,
że zerka dwa razy na bruneta, ale on swoją uwagę wciąż skupia na mnie. Udaję
więc, że menu restauracji, które znam na pamięć tak bardzo mnie interesuje, że
pochłania całą moją uwagę, a ja zatapiam spojrzeniem pomiędzy sałatką z kiełków
rzodkiewki i lucerny a roladkami z szynki parmeńskiej i koziego sera.
Rzeczywiście…
- Ale teraz życzę sobie szampana z sokiem pomarańczowym raz,
szklankę niegazowanej wody i… Lauro, czego się napijesz? – zapytała. „Nałożyłam”
na swoją twarz maskę znudzonej, obojętnej dziewczyny. Wstałam wygładzając
spódniczkę i spojrzałam na nią, niby to od niechcenia.
- Nie napiję się niczego. Muszę wracać do pracy. – Blondynka
zacisnęła usta i spojrzała na mnie mrużąc ostrzegawczo oczy.
Wycofaj się, Lau.
Będzie nieprzyjemnie. Wycofaj się teraz, kochanie – znów usłyszałam w
głowie słowa Rossa, ale postanawiam, że nie będę go słuchać. Dodatkowo
rozdrażnia mnie to ‘kochanie’.
- Za kasę zrobisz wszystko, co? – wysyczała. Przewróciłam
oczami.
- Nie zaczynaj znów tych swoich tyrad. Już się nasłuchałam.
- Już się nasłuchałaś? JUŻ SIĘ NASŁUCHAŁAŚ?! – wrzeszczała
coraz głośniej.
- Delance! – powiedział ostrzegawczo brunet. Ale teraz już
nic jej nie powstrzyma. Jego słowa będą daremne. Tego jestem pewna. Ona zawsze
musiała dopiąć swego.
- To przez ciebie nie żyje Ross! Gdybyś nie pojawiła się w
tym mieście, tej szkole… to on nigdy by! – zacięła się. Jej twarz była czerwona
ze złości a oczy miotały pioruny.
- Nigdy by, co? – zapytałam prowokująco. Widziałam jak się
wpienia. Wystarczy, że doprowadzę do punktu kulminacyjnego a dowiem się jaki
cel miała w tym, bym siedziała z nią w godzinach pracy i plotkowała jak z najlepszą
przyjaciółką, bo miała w tym jakiś cel. Ona ma cel we wszystkim co robi. Taka
już po prostu jest Delance Blake.
- Nigdy nie zacząłby się zadawać z kimś takim jak ty, gdybyś
nie namieszała mu w głowie!
- Nie możesz znieść myśli, że po waszym zerwaniu Ross się ze
mną zaprzyjaźnił – stwierdziłam.
- On się z tobą nie zaprzyjaźnił! Ty go omotałaś! Jego
śmierć to twoja wina! Gdybyś nigdy tu nie przyjechała to on dalej by był ze
mną! Nie zakochałby się w tobie i nigdy nie zdarzyłby mu się żaden wypadek! To
twoja pieprzona wina! Szkoda, że matka w porę cię nie wyskrobała! – wrzeszczy.
Czuję, że ta ostatnia uwaga o mojej mamie ugodziła mnie prosto w serce. Jednak
uwagi o śmierci Rossa są jak brzytwy. Tną jeszcze skuteczniej. Jednak nie
płaczę. Nie biegnę przed siebie i nie ryczę jak idiotka. Ludzie przyglądają nam
się z zaciekawieniem. Pewnie liczą na jakąś dużą rozróbę i raban, jak nie
wiadomo co. Ale nie tym razem. Tym razem tak nie będzie.
- Chyba wypiłaś dziś o jednego szampana z sokiem
pomarańczowym za dużo. Jesteś podstępną, wredną żmiją! Przestań się gapić w to
swoje lustro i zobacz ilu ludzi już skrzywdziłaś! – warczy Eveline.
- Ja, przynajmniej kiedy patrzę lustro, to ono nie pęka tak
jak w przypadku niektórych – odgryza się blondynka. Nie wiem co zrobić. Widzę,
że zaraz któraś nie wytrzyma i rzuci się na rywalkę jak pies Pluto na Myszkę
Micky by ją powitać, ale Delance i Eveline nie są do siebie nastawione
przyjaźnie. Wręcz przeciwnie. Są wrogie, nieprzyjemne, wręcz chamskie w
stosunku do siebie. Ruda od zawsze nienawidziła blondynki, ale i z wzajemnością.
Delance nienawidziła Eveline.
- Jesteś córką chirurga, Delance? – pyta Eve niewinnie.
Blondynka marszczy brwi.
- Mój ojciec nie jest chirurgiem, jest architektem –
tłumaczy Delance zwięźle, bo nie rozumie podtekstu. Ruda prycha i dźga
paznokciem Delance w policzek.
- To dlaczego wyglądasz jak wyjęta spod noża? – pyta z kpiną
unosząc wysoko brwi. Delance rozszerza źrenice. Jest zszokowana, ale szok nie
będzie trwał długo. Postanowiłam to zakończyć.
- Koniec tego – mówię spokojnie, ale głos lekko mi drży. Delance
i Eve odsuwają się od siebie z zaciętymi minami i gniewnie na siebie spoglądają.
Zadziałało. Teraz to ja byłam w szoku.
- To jeszcze nie koniec – warczy Delance a ja mam wrażenie,
że bardziej mówi do mnie niż do Eveline.
Miała rację. To jeszcze nie koniec.
~*~
Mam nadzieję, że się wam podobało, i że zobaczę od was komentarze :) Jeśli będziecie chcieli napiszę drugą część tego one shota :) Dajcie znać w komach, kochani. Do następnego xx
Edit: Jak podoba wam się nowy szablon? Piszcie szczerze!
Edit: Jak podoba wam się nowy szablon? Piszcie szczerze!
Oczywiście, że chcę drugą część One Shota :)
OdpowiedzUsuńTo nie może się tak skończyć!
Pozdrawiam serdecznie i czekam :)
Świetny OS i oczywiście musi pojawić się druga część :)
OdpowiedzUsuńTak proszę, napisz 2gą część! <3
OdpowiedzUsuńSzablon jest naprawdę piękny :)
Pozdrawiam i weny życze ;*
Dziękuję za dedykację tego świetnego One Shota <3
OdpowiedzUsuńKoniecznie musisz napisać 2 część One Shota ;)
Szablon prześliczny :)
Pozdrawiam i czekam na kolejną notkę/rozdział/One Shot od Ciebie :)
Czekam na 2 część
OdpowiedzUsuńSuper :*
OdpowiedzUsuńOczywiście, że chcemy cz. II.
Bardzo mi się podoba szablon. Jest piękny :)
Czekam na next ♡
Ten OS wyszedł Ci genialny!!!
OdpowiedzUsuńCzekam na jego drugą część!!!
Pragnę drugiej części
OdpowiedzUsuńPragnę drugiej części
OdpowiedzUsuńŚwietny !!
OdpowiedzUsuńKoniecznie dodaj drugą część :)
AAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!! Genialny, boski, wspaniały, ZAJEBISTY !!!!!!!!!!! Błagam, błagam, błagam napisz drugą część! Pragnę tego z całego serduszka ! Napisz kontynuację tego one shota! Napiszesz ? Proszę napisz... Najwspanialszy one shot jaki czytałam! No doooobra, jeden z najwspanialszych... Ale i tak jest przewspaniały ! Czekam na drugą część !
OdpowiedzUsuńhej ! ;) mogłabyś mi podać link do zdjęcia ross'a z twojego szablonu :) ? albo wyślij mi je tutaj rosser@vp.pl ;)
OdpowiedzUsuńPrzykro mi, ale nie mam zdjęcia Rossa :) Monika sama wybrała zdjęcia do szablonu :) Musisz jej podpytać :)
UsuńHejka. Sama dobierałam jego zdjęcie, pamiętam jeszcze jak go znalazłam, więc podrzucam link: klik.
UsuńHahaha. Ale mamy wyczucie czasu. :D
UsuńMoniko, czy ty mnie prześladujesz? o.O Hahaha xd Dzięki za odpowiedź na gg, jak można zauważyć ikonka spełnia swoje zadanie jako profilówka :D Tak, mamy wyczucie czasu ^-^ Trzy minuty później XD
UsuńO matko, świetny OS! Oczywiście liczę na drugą część, a piątka z matmy chyba jednak świadczy, że umiem liczyć. ^_^ Twój ostatni optymizm daje mi takiego kopa, że nawet nie masz pojęcia. Wokół ostatnio same smutasy, a Tini taka jak po trawce mojego kolegi. Wesoła, uśmiechnięta. Aż miło się czyta te twoje nocie :)
OdpowiedzUsuńA co do os'a - rewelacyjny! Ross jako duch, już mi się podoba! Tym bardziej, że jestem w połowie książki Błękitna Miłość, gdzie dziewczyna zakochuje się w duchu. No cóż... Tu sytułejszyn nieco inna :)
Żegnam się z panią i nakazuję zajrzeć do Spamu, bo tu nie będę ci śmiecić
~ Alex
Bardzo dziękuję za tak miłe słowa :) Raczejumiesz liczyć, na pewno lepiej ode mnie XD Mój opymizm? Eh, te moje gadanie po zjedzeniu przeterminowanego jogurty komuś dał "kopa"? Jestem zaszczycona, że tak uważasz :) Twój kolega bierze narkotyki o.O Hahahaha xd A mi wystarcą przeterminowane jogurty. Mi duch Ross też się podoba :D
UsuńJuż zajrzałam i widzę iż dedykowano mi u pani rozdział.
Czuję się zobowiązana by zajrzeć :D <3